14 lut 2015

Valentino Dies admiratio.



Wiecie jak to jest, stracić kogoś, na kim bardzo wam zależało? Gdy przez kolejne dziesięciolecia zastanawiacie się, co by było gdybyście podjęli inną decyzję? Bo tak właśnie jest w moim przypadku. Mam na imię Ash Rodriguez i jestem 367 letnim wampirem uwięzionym na zawsze w ciele dziewiętnastolatka. Jak większość moich pobratymców można powiedzieć, że jestem przystojny, czarne włosy sięgające mi do ucha zazwyczaj są w artystycznym nieładzie, wysportowane ciało przyciąga kobiety, a hipnotyzujące, zielone tęczówki wdzierają się w najdalsze zakamarki ludzkiej duszy i jeszcze 180 cm wzrostu. Tak bynajmniej mówiła Aleks, moja ukochana. Gdybym ją przemienił, byłaby ze mną do dziś, ale tego nie zrobiłem i dopadł ją jakiś inny krwiopijca, którego udało mi się zabić po jakimś czasie. Jego śmierć była powolna i bardzo bolesna, już ja się oto postarałem.  Jakimś dziwnym zrządzeniem losu rocznica śmierci mojej ukochanej przypada 14 lutego, jest to dla ludzi wyjątkowy dzień, pełen szczęścia i miłości. Dla mnie to kolejny rok samotności oraz krwawe łowy, które stały się tradycją w naszym świecie. Każdy szanujący się wampir, który cokolwiek znaczy, wybiera sobie określony teren, na którym zabija tyle osób, ile mu się żywnie podoba. Tego roku wybrałem dla siebie małe miasteczko na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie podobno szerzy się populacja gangów, które mordują się nawzajem. Nikt raczej nie będzie po nich płakać, a dla mnie to tylko i wyłącznie rozrywka. Zatrzymałem się w małym pensjonacie, właścicielką była starsza kobieta, widać było, że ma złote serce. Równo o północy wyszedłem przez okno swego pokoju, by nikt mnie nie zobaczył, po czym udałem się w głąb lasu otaczającego rezydencje. Biegłem wampirzym tempem  w kierunku starych magazynów, które stały na uboczu miasteczka i węszyłem w poszukiwaniu świeżej krwi. Gdy ją w końcu wyczułem, zacząłem się skradać, by podejść jak najbliżej. W kręgu stało sześciu mężczyzn, część z nich miało może mniej niż dwadzieścia lat, a pośrodku przywiązana do krzesła młoda kobieta. Słyszałem, po odgłosach jakie wydawało jej serce, że była przerażona, biło ono bardzo szybko, niczym skrzydełka kolibra. Przyglądałem się scenie, która nie była zbyt przyjemna, nawet dla wampira.
-Chace! Gdzie żeś zniknął?!-wykrzyknął najstarszy z nich wszystkich.
            Po chwili z budynku naprzeciw wyszedł na moje oko piętnastolatek, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie rzeczy, które niósł. Z odległości pięciu metrów dostrzegłem kilka zaostrzonych kołków, drewniany miecz oraz broń palną. Wyjąłem szybko komórkę i napisałem wiadomość dla mojego kumpla, który na wszelki wypadek zawsze jest blisko mnie, gdyż z całą pewnością nie byli to zwykli ludzie.
-No w końcu, dawaj to, bo zaraz się chyba zanudzę na śmierć.-powiedział znów mężczyzna, biorąc jeden z kołków w dłoń i kierując go w stronę czarnowłosej. Postanowiłem działać szybko, w przeciwnym wypadku nie miałbym już kogo ratować. Rzuciłem się na chłopaka stojącego najbliżej mnie, skręciłem kark i korzystając z zamieszania, pozbawiłem w ten sposób życia jeszcze dwójkę. Młodego w ogóle nie brałem jako zagrożenie, był słaby i nie mógłby nic mi zrobić, więc ruszyłem na trzech około dwudziesto-pięciolatków. Jak na ludzi byli wyjątkowo wyszkoleni w walce z wampirami, znali nasze słabości i umiejętnie je wykorzystywali, ale nie jestem młodzikiem, więc dawałem im radę. Gdy wykańczałem ostatnią dwójkę, wyczułem obecność kolejnej osoby, która zmierzała w moim kierunku, zdekoncentrowałem się, przez co przeciwnicy dźgnęli mnie kołkami w brzuch. Miałem jednak dużo szczęścia, gdyż jeszcze parę centymetrów, a dostałbym w serce,  napastnicy chcieli mnie dobić, nie pozwolił im na to jednak mój przyjaciel, który złamał im karki.
-Dłużej się nie dało?-zapytałem wściekły, próbując podnieść się z trawy, przez co z moich ran mocniej zaczęła sączyć się rubinowa cieć. Dałem więc na spokój i czekałem, aż kumpel mi pomoże, co też uczynił po dłuższej chwili przyglądania się wgłębieniom na moim brzuchu.
-Stary, paskudne te dziury, musisz się szybko posilić.-powiedział zmartwiony Galen.
-Najpierw może dowiem się czegoś od sprawczyni całego zamieszania? Kim jesteś mała i dlaczego ci łowcy na ciebie polowali?-rzuciłem w kierunku dziewczyny, kładąc ręce po obu stronach krzesła i kucając przed nią. Skrzywiłem się lekko i syknąłem, gdy poczułem silny ból, najwyraźniej adrenalina odeszła.
-Ja nic nie wiem! Mówiłam im, ale oni twierdzili, że jestem zagrożeniem, więc powinni mnie zgładzić! Kim wy w ogóle jesteście i co chcecie ze mną zrobić?-wyszeptała ostatnie zdanie, patrząc w moje oczy.
-Ja jestem Ash Rodriguez, a to mój znajomy Galen Blackthorn. Nie musisz się nas bać mała.-powiedziałem, uśmiechając się do dziewczyny, a ona wyglądała na zszokowaną.
-A-a-ash Ro-ro-rodriguez?-zapytała drżącym z przejęcia głosem.
-Tak, to właśnie ja. Słyszałaś o mnie kiedyś?
-Mama mi o tobie mówiła i moi opiekunowie także. Kiedyś chciałam cię szukać, ale Karen stwierdziła, że mnie nie zechcesz i żebym dała sobie spokój z tym wszystkim.
-Nie szukam partnerki, przykro mi młoda. Poza tym jesteś człowiekiem.-rzuciłem zniesmaczony, odsuwając się na znaczną odległość i podnosząc sztylet wbity w ziemię. Ważyłem go chwilę w dłoni, po czym podszedłem z powrotem do blondwłosej niewiasty.
-Nie zabijaj mnie! Mam ważne informacje, poza tym nie chodziło mi o zostanie twoją dziewczyną!-wykrzyknęła przerażona.
-Spokojnie, chciałem cię tylko uwolnić z tych więzów, czuję krew sączącą się z otarć, a w obecnym stanie mogę nie wytrzymać i się na ciebie rzucić.-zaśmiałem się, robiąc to co powiedziałem i odchodząc w stronę trupów, by się nimi posilić. Wgryzłem się w szyję pierwszego lepszego mężczyzny, po czym rozkoszowałem intensywnym smakiem życiodajnego płynu, czując jak rany powoli się goją. To samo zrobiłem z pozostałymi, chłopak, którego pozostawiłem przy życiu zwiał, ale miałem to gdzieś. Najedzony spojrzałem na moich towarzyszy i oblizując krew z warg, przyjrzałem się dziewczynie dokładnie. Wysoka, czarne włosy do pasa, szare oczy oraz idealne rysy, przypominała mi o mojej ukochanej.
-Zbierajmy się stąd Galen, niedługo może przybyć więcej łowców, a nie mam zamiaru z nimi dzisiejszej nocy walczyć. Cholera! Całą magię tego święta szlak jasny trafił! Ty mała idziesz z nami, mamy do pogadania.-spojrzałem na nią i wskazałem swoje plecy.-Wskakuj, chcę już być w domu. I radzę mocno się trzymać oraz zamknąć oczy.
            Wykonała mnie polecenie i pognałem w stronę pensjonatu, za mną podążał mój przyjaciel. Rana teraz tylko trochę rwała, ale dało się to wytrzymać, więc nie narzekałem. Ci łowcy zniszczyli mi moją ulubioną koszulkę! Niech ich za to piekło pochłonie! Nawet nie zauważyłem kiedy dotarliśmy pod okno piętrowego budynku, otworzyłem szerzej okno, po czym wszedłem do środka, a za mną Blackthorn. Z ciągnąłem dziewczynę z moich pleców, podszedłem do walizki i wybrałem czyste odzienie, idąc następnie do łazienki.  Spędziłem tam jakieś pół godziny, po czym wyszedłem zrelaksowany do moich gości, ubierając przy nich koszulkę i usiadłem naprzeciwko nich na łóżku.
-Jakie masz te ważne informacje? Mów szybko, bo śpieszy mi się do Spokane.-rzuciłem zniecierpliwiony.
-Cóż, nie jestem do końca człowiekiem, moja matka nim była, a ojciec to wampir.
-Jak to w ogóle możliwe? Przecież nie istnieję coś takiego jak krzyżowanie się gatunków.-odpowiedziałem zdezorientowany.
-Mama zmarła w wyniku powikłań przy porodzie, podobno nie szło jej już pomóc. A ojca nie znałam… aż do dziś.-spojrzała prosto w moje oczy.
-Chcesz powiedzieć, że mój kumpel jest twoim starym? Wow!-wykrzyknął Galen.
-Nie, ja nie mam dziecka, gdybym je posiadał to musiałoby mieć kilkaset lat.-wykręcałem się nadal, nie mogąc pojąć co się dzieję.
-Mam dokładnie dwieście osiemnaście lat. Proces starzenia zatrzymał się, gdy miałam osiemnastkę. Z tego co mi mówiono to mam twoje włosy oraz rysy twarzy i do tego znamię w kształcie ugryzienia przez psa na przedramieniu. Mama zostawiła mi tylko kolor tęczówek.
-Jak nazywała się twoja matka?
- Rashel Jordan. Jeśli chcesz możemy zrobić test na ojcostwo.-odparła pewnie.
            Byłem w szoku! Nie codziennie dowiadywałem się, że moja zmarła ukochana była w ciąży i dziecko, które urodziła, stoi właśnie przede mną. Przecież nic nie było po niej widać,  byłem z nią przez dłuższy czas. Została porwana, a miesiąc później odnalazłem jej ciało, leżało w środku lasu, było wymizerowane, ale wtedy było to dla mnie oczywiste. Jak teraz sobie przypominam miała ranę na brzuchu, to w ogóle się kupy nie trzyma!
-Mama mówiła do mnie, gdy byłam w jej brzuchu, później nie miałyśmy okazji, bo zmarła nagle. Pamiętam wszystko i to jest dla mnie dziwne, w końcu byłam maleńka. Wiem że to było prawdziwe, bo znalazłam list, o którym mi wtedy mówiła. Mam go przy sobie, trochę wyblakł, ale czytać się jeszcze da.-powiedziała, wyciągając w moją stronę kartkę papieru, która musiała mieć sporo lat.

Droga Hope!
            Cierpię bardzo wiedzą, że gdy przeczytasz ten list, mnie już niestety nie będzie z Tobą. Przepraszam. Mam nadzieję, że uda ci się odnaleźć Twojego ojca, Ash’a Rodrigueza, w razie Jego nieufności, pokaż Mu ten oto list. Nie zdążyłam Mu o wszystkim powiedzieć za życia, ale chcę by się Tobą zaopiekował i chociaż w minimalnym stopniu poprawiła Mu ta wiadomość dalszą egzystencje, bo wiem, że pokocha Cię od razu. Oddałam swe życie, by wydać Cię na ten świat. Jesteś owocem naszej miłości, więc rodzina, u której Cię zostawiłam ma za zadanie chronić Twe życie. Podziękuj im kiedyś za pomoc i dbaj o ojca. Przekaż Mu jak bardzo go kocham i kochać zawsze będę. Galen ma przestać być takim draniem i poznać w końcu kogoś, kto wymaże wspomnienia po Hellenie.
 Całuje Cię mocno skarbie.
Kochająca na wieki
Rashel Jordan

            Po tylu latach moje oczy znów zaczęły nieprzyjemnie szczypać, a po chwili krople łez wypłynęły na moje policzki. Nie znosiłem tego uczucia, jakbym na nowo ją tracił. Pismo było autentyczne, nikt nie mógł go podrobić, więc wszystko to było prawdą. Mam córkę. Te dwa słowa krążyły po mojej głowie wciąż i wciąż. Nie byłem nigdy na to przygotowany. Ba! Nawet nie śniło mi się, że mogłem zostać kiedykolwiek ojcem! Poczułem czyjeś ramiona wokół siebie, więc podniosłem głowę i ujrzałem ją. Moją nadzieję. Te piękne tęczówki, które były takie podobne do Jej oczu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon by Impressole