14 lut 2015

Tradycja Sióstr Sinclair



Każda szanująca rodzina ma swoją tradycję, którą pielęgnuje. Matki przekazują ją swym córką, a ojcowie dumnie podają dalej synom. Tylko, że ludzkie zwyczaje trwają jedynie dzięki potomkom i ich pamięci. Natomiast moja rodzina nie zmienia swoich członków już od bardzo dawna, a nasza tradycja jest zupełnie innego rodzaju niż ta śmiertelna. My, nieśmiertelni żyjemy zabawą, która umila nam nasz czas zaklęty w wieczności. Właśnie dlatego moje cztery starsze siostry i ja rok w rok bez mała od dwóch tysięcy lat spotykamy się, by praktykować naszą tradycję, zabawę czarną magią i ludzkimi istnieniami. Jesteśmy wampirami. Zimnymi Ludźmi, Istotami Ciemności, Krwiopijcami- różnie nazywali nas śmiertelni przez te miliony lat istnienia świata.



Biedni, słabi ludzie. Przemijający. Tacy nikli i delikatni, ale jednak… interesujący. Umiłowani przez wszechświat. Nieraz piękni i inteligentni, ale nigdy nie mądrzy. Ich „niby-mądrość” zamyka się w wąskim kole tego, co mogą sami doświadczyć i zrozumieć. Dlatego właśnie bardzo często można czerpać z nich i ich zachowań pierwszorzędną rozrywkę. Ludzie są bowiem niezwykle ciekawymi przedmiotami badań. A najciekawsze w nich jest to, w jaki sposób interpretują słowo „miłość”.



Nasza siostrzano- wampirza tradycja polega na wyzwaniu i zakładzie, który czasami, kończy się na nagrodzie. Losujemy jedną z nas, której jak co roku, zostanie przydzielony człowiek, którego rozkocha w sobie do szaleństwa, a później zostawi. Cała zabawa polega na tym, by człowiek ów pocałował cię w noc świętego Walentego. Wtedy właśnie wygrywasz. Ale żadnych sztuczek! Pozostałe siostry bacznie obserwują i nie tolerują oszustwa. Każda z nich postawiła coś cennego, na to, że ci się nie uda. Gdy jednak się powiedzie nagroda jest hojna i darowana bez szemrania.



Walentynki wypadają za niecałe dwa tygodnie. Najwyższy czas odwiedzić Gin… Z tą myślą wsiadłam w Irlandii w samolot i poleciałam do małej wsi w Bułgarii, gdzie mieszkała nasza Wieszczka Virginia. Była to kobieta, bez której nasza tradycja nigdy by się nie udała, ponieważ tylko Gin potrafiła czytać tak daleko w przyszłość wampirów i innych nadnaturalnych stworzeń. Była wyjątkową czarownicą, choć ona sama nigdy nie przyznałaby się do tego, nawet przed własnym  odbiciem w lustrze. Obawiałaby się tego „co ludzie powiedzą”, bo choć ogółem świat stał się bardziej tolerancyjny dla nieśmiertelnych, to w wiosce Gin, ludzie nadal z byle powodu goniliby cię po nocy z widłami i czosnkiem.



Na zaśnieżonym lotnisku nawet nie popatrzyłam na rząd wymuskanych, identycznych taksówek, gotowych zawieść cię, gdzie tylko twoja nieistniejąca dusza zapragnie. Dla mnie, wampira, nawet odrzutowiec porusza się w śmiesznie ślimaczym tempie. Zastukałam czarnymi kozakami na wysokim obcasie po chodniku i założyłam ogromne, ciemne jak noc okulary przeciwsłoneczne. Nie karmiłam się już ludźmi, ale wciąż nie mogłam przestawić się na pigułki, tak jak Florence. Moje tęczówki , choć nie krwistoczerwone i tak aż nadto rzucały się w oczy swoją pomarańczową barwą. Ostatnimi czasy żywiłam się chłodną, lekko nieświeżą i na wpół zastygłą krwią ze szpitali krwi. Różnica może i niewielka, ale mi i tak dawał w kość fakt, że już nie poluję. Brakowało mi adrenaliny. Z drugiej jednak strony chciałam być nowoczesna…



Szybkim krokiem minęłam granicę lotniska. Raz po raz oglądali się na mnie co młodsi mężczyźni. Nawet ci, którym towarzyszyły dziewczyny i żony. Oczywiście, dla mnie nie była to żadna nowość. Reagowano tak na moją osobę już ponad półtora tysiąca lat temu. Na ulicy przystanęłam i wzięłam głęboki wdech pełen spalin. W sumie, nie musiałam oddychać, ale cóż, dawne nawyki, nic nie poradzę. Stanęłam w rozkroku i niespiesznie wyciągnęłam z kieszeni swoją ulubioną czarną szminkę, którą kupiłam swego czasu w Los Angeles. To był niezapomniany tydzień… Muszę to kiedyś powtórzyć, ale tym razem zabiorę ze sobą Jill. Przydałoby się ją wyrwać z jej mrocznego, przestarzałego zamczyska pełnego fałszywych legend. Przeciągnęłam się i zapięłam swoją skórzaną, czarną kurtkę- tę kosmicznie drogą jakiegoś tam francuskiego projektanta mody. Już nie pamiętam, jak się nazywał, ale wiem że ubiera Helena Bonham Carter, a ja ją lubię. Imprezowałyśmy razem w Londynie. Gustujemy w tych samych drinkach.



Obejrzałam się wokoło. Pełno tu było pachnących świeżą krwią ludzi. Poczułam gorzkie drapanie w gardle. A gdyby tak, tylko na chwilę przestać przestrzegać tej zimnej diety z plastikowych woreczków i zatopić ząbki w cieplutkim karku? Na samą myśl takiej uczty na moje ciemne wargi wstąpił uśmiech. Szybko jednak się opanowałam. Nie! Za duża przestrzeń, a poza tym już się muszę zbierać. Nie chciałam, żeby moja rodzina na mnie czekała, spotykamy się przecież tylko raz na cały rok. Strzepnęłam długie jasne włosy z ramienia i przeszłam jeszcze kawałek, za parking, tam gdzie zaczynała się przysypana śniegiem dzika droga, biegnąca w przeciwnym kierunku co jezdnia prowadząca do lotniska. Obejrzałam się jeszcze tylko raz i ruszyłam biegiem przed siebie. Miałam do pokonania około 120 kilometrów, które jeśli się sprężę, przebiegnę w niecałe 5 minut. Zapadał już zmierzch, a jak to mówią nieśmiertelni „po zachodzie słońca ze snu budzą się najmroczniejsze cienie”. Biegłam więc najszybciej jak umiałam, a moje szpilki prawie wcale nie dotykały ziemi.



Słońce już zaszło za horyzont, gdy dotarłam do niewielkiej wioski, rodzinnej miejscowości Gin. Kiedyś mieszkała tutaj też jej matka i matka jej matki i matka matki jej matki. Znałam je wszystkie do 10 pokolenia wstecz włącznie. Żeby dostać się do Virginii należało minąć niewielki placyk i skręcić w niewidoczną drużkę, przy której nie stała ani jedna latarenka i nie paliło się ani jedno światło w domach po obu stornach uliczki. Może ich mieszkańcy już spali? Ruszyłam teraz już wolniej, w ludzkim tempie, szurając eleganckimi kozakami w ogromnych zaspach śnieżnych. Szłam dobre 10 minut nim moim oczom ukazał się samotny, drewniany domek o ścianach pokrzywionych ze starości. W oknach także tego domu nie paliło się żadne światło. Wiedziałam jednak, że to tylko pozory spokojnego życia, które skrupulatnie utrzymywała tu Gina. Tak naprawdę ta cicha kobieta miała w swojej naturze ukryte drugie dno, jak każda szafka biurka prezydenta Ameryki. Na ganku przywitał mnie dźwięk naprężanego łańcucha i dzikie ujadanie psa.



-Alvo, waruj.- rzekłam do czarnego psa Virginii, nawet na niego nie spojrzawszy.



Weszłam do milczącego domu, nie wycierając butów. Wiedziałam, że dla Gin bez różnicy było to czy podłoga w przedpokoju jest czysta, czy brudna. I tak większość dnia spędzała albo w kościele, albo w piwnicy, gdzie patrzyła przyszłości prosto w szeroko otworzone oczy.



- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Najmłodsza siostrzyczka w końcu raczyła się pojawić?- nie słyszałam jej kroków. Nim jednak ucichły jej słowa, wypowiedziane z nowym, tym razem rosyjskim akcentem, do moich nozdrzy doleciała wyrzuta woń winogronowej gumy balonowej.



- Oj daj spokój, Lacey. Nie spóźniła się znowu aż tak bardzo. Pamiętasz, jak raz zapomniałaś o naszym spotkaniu i musiałyśmy naginać tradycję? Przez ciebie przegrałam wtedy zakład!- syknął inny głos w ciemności, którego oddech pachniał nieco intensywniej malinową balonówką. Wyłapałam francuski akcent.



- To było 450 lat temu. Wtedy ludzie nawet nie marzyli o czymś takim jak samolot. A poza tym i tak byś nie wygrała, Laurie. Szło ci strasznie, a on był taki brzydki i nierozgarnięty.- z cienia pod schodami wyszła moja pierwsza, druga w kolejności starszeństwa siostra o krótkich, tlenionych blond włosach i mnóstwie tatuaży. Ubrana była w stylu dawnego, dobrego punku. Lacey żuła swoją ulubioną fioletową gumę do żucia, która świetnie współgrała z jej obłędnie fioletowymi, cienkimi ustami.



- No wiesz, jak możesz?!- żachnęła się jej siostra bliźniaczka i również podeszła bliżej mnie, marszcząc swoje idealne brwi.



Laurie była moją drugą, drugą starszą w kolejności siostrą, którą od Lacey odróżnić można było tylko tym, że miała jaskrawe różowe usta i preferowała gumę o smaku malinowym. Poza tym obie były identyczne jak dwie krople wody pod względem wyglądu, bo jeśli chodzi o charaktery, to gdyby zamknąć je w jednym pomieszczeniu na dłuższy czas, chyba by się pozabijały.



- Hej, Ella. Jak minął ci rok?- zagadnęła mnie Laurie.



Już miałam odpowiedzieć, gdy w drzwiach stanęła moja najstarsza siostra Jillian, jak zawsze ubrana nienagannie w swoją czarną suknię i uczesana tak, jak damy sprzed trzech stuleci. Z takim wyglądem nie dawała naszemu gatunkowi cienia szans na przetrwanie. Wyglądała albo jak pomylona dziewczyna, której wydaje się, że jest wampirem, albo właśnie wampir, który z trudem próbuje udawać ludzką dziewczynę. Gdyby istniał egzamin  przystosowania się nieśmiertelnych do otoczenia, Jill z pewnością by go oblała.



- Ella, miło że jednak wpadłaś. Dziewczyny, zaczynamy zabawę... Gin i Florence są już na dole. – rzekła, może tylko trochę zbyt wyniośle. Wiedziałam jednak, że tak jak reszta sióstr nie może doczekać się losowania.



Wszystkie zeszłyśmy do piwnicy o kamiennych ścianach i mnóstwie półek, na których leżały różne mniej lub bardziej niepokojące przedmioty. A wśród tego wszystkiego stała moja ostatnia, czwarta w kolejności siostra Florence, która w świecie wampirów uchodziła za stukniętą hippiskę. Moja rudowłosa siostra preferowała koczowniczy tryb życia i pewne pastylki, które hamowały wampirzy głód, a które nijak miały się do tematu krwi. Ja i reszta sióstr miałyśmy pewną teorię, że Florence odbiło właśnie przez łykanie tych tabletek. Zwariowała, próbując oszukać swoją naturę krwawego mordercy, ale gdybyście ją spotkali, stwierdzilibyście, że chyba brak paru klepek wcale jej nie przeszkadza.



Obok niej stała niska, przysadzista kobieta, o obwisłej skórze twarzy i ramion. Miała rzadkie, siwe włosy zebrane w luźny kok i ogromne, srebrne koła, błyszczące z naciągniętych płatów uszu. Ubrana była w długą, ciemną spódnicę o kwiecistym wzorze i białą koszulę, która nadawała jej wygląd cyganki. Gin. Zauważyłam, że wygląda na zmęczoną i znudzoną, jakby przebywanie w ciemnej piwnicy z pięcioma wampirzycami, nie było wcale czymś niezwykłym.



- Dobrjie, dziewczyny. – rzekła nosowym głosem łamaną angielszczyzną o mocnym, bułgarskim akcencie.- Mieli my to już za sobłą… I spłokoj na cały Błoży rok.- dodała szeptem, choć i tak wiedziała, że słyszymy ją doskonale.



Ustawiłyśmy się w okręgu, a do środka weszła Gina. Jak zawsze najpierw musiałyśmy zapłacić. Za każdym razem dawałyśmy jej to, co miałyśmy najcenniejsze zdaniem Medium. Dla Virginii sprawiedliwą zapłatą za jej usługi było pięć flakoników naszej wampirzej krwi. Gdy podałyśmy jej ampułki z czerwoną zawartością, Gin podkasała rękawy i sięgnęła w fałdy spódnicy, by wyciągnąć trzy kości do gry, każda innego koloru. Medium zamknęła oczy, zacisnęła palce na kościach i wyszeptała:



             Czerwiń dla serca jednego.



Czerń dla serca drugigo.



Błękit do więzi stwurzenia



i szybkiego rozłuńczenia.



Potem rzuciła w górę kości i pozwoliła im swobodnie upaść. Gin pochyliła się nad nimi, mrucząc coś do siebie po bułgarsku. Cała nasza piątka nachyliła się nad kobietą, próbując dostrzec to, czego i tak nie zdołałybyśmy odczytać. W końcu czarownica wyprostowała się, czemu towarzyszył głośny chrobot kości jej kręgosłupa. Schowała kości do gry w fałdy swojej spódnicy i potoczyła wzrokiem swoich mętnych oczu po naszych twarzach. Napięcie rosło. Każda z nas chciała, żeby padło na nią. Żeby w tym roku to ona mogła się zabawić ludzkim kosztem. Także ja nie mogłam doczekać się werdyktu. Gdybym żyła, moje serce z pewnością przyspieszyłoby wtedy swój rytm. I gdy oczekiwanie stało się niemal nie do zniesienia, Gin odwróciła się twarzą do mnie i wskazała na mnie swoim kościstym palcem o długim paznokciu.



- Ty.



Wokół rozbrzmiał grupowy jęk zawodu. Żadna z moich sióstr nie kwestionowała jednak wyboru kości. Podeszłam do Virginii i razem z nią stanęłyśmy przed lustrem zawieszonym w rogu piwnicy. Jego tafla nie odbijała jednak ani mnie (co nie było żadną niespodzianką) ani staruszki. Wieszczka wymruczała kolejne zaklęcie i na powierzchni lustra pojawiły się ruchome obrazy. Coś na kształt współczesnej telewizji. Zobaczyłyśmy jakiś podrzędny zakład samochodowy i na wpół rozłożony na części samochód, przy którym nie było nikogo.



- To Elli trafił się samochód? Ona ma uwieść samochód?- spytała Florence rozmarzonym głosem. Pozostałe siostry uciszyły ją sykiem.



Ja jednak nie zważałam na ich szepty i bez mrugnięcia powieką nadal wpatrywałam się w wóz. Zauważyłam, że spod podwozia auta wystają brudne adidasy i nogi w obszernym niebieskim kombinezonie. Nagle nogi poruszyły się i spod samochodu wysunęła się cała postać umorusanego olejem chłopaka o mocnych, odsłoniętych ramionach i czerwoną czapką, nasuniętą na czoło, daszkiem do tyłu. Odłożył klucz szwedzki do skrzynki na narzędzia i wstał, by przywitać się z jakimś chłopakiem o ciemnych kręconych włosach, który musiał być jego dobrym znajomym.



- Nazywła się Jerry Howell i mieszkła W San Diego w  Kalifornii- rzekła Gin. – A teraz wynocha, łutro z rana odwiedzi mnie ksiądz Vincenty. Ma was tłu nie być. W ogóle. W Bułgarii. Wynocha!



Wygoniła nas na górę, a później niemal wykopała za próg, zatrzaskując za nami drzwi. Pomału zeszłyśmy po schodach i ruszyłyśmy drogą w kierunku małego placyku. Jill przewodziła nam,  krocząc dumnie z przodu Laurie i Lacey szły po bokach, trzymając ręce głęboko w kieszeniach, a Florence ciągnęła się daleko za nami, bosymi stopami zostawiając w śniegu małe, płytkie ślady. Ja szłam pośrodku, pochłonięta wesołymi myślami o czekającej mnie zabawie. Gdy dotarłyśmy do placyku, zatrzymałyśmy się, tak jak zawsze i nastąpiła wymiana ofert. Stwierdziłam, że jeśli uda mi się uwieść tego Jerry’ego w tydzień, to zyskam naprawdę dobre nagrody. Jill zaoferowała swoje dwa najlepsze hucuły, Lacey motocykl ninja kawasaki, Laurie odda mi na własność swoją francuską winnicę, a Florence wyhandluje mi u znajomej Wiedźmy niezwykle rzadki Wisior Snu, który pozwoli mi zasypiać i śnić, prawie jak człowiek. Jeśli jednak bym przegrała, musiałabym każdej oddać to, co ona sama sobie zażyczy. Sęk tkwi w tym, że na początku zabawy ujawniane zostawały tylko nagrody, a kary były tajemnicami, aż do rozstrzygnięcia. 



Tutaj też się pożegnałyśmy. Każda z nas podróżowała do miejsca zamieszkania człowieka osobno. Pierwsza dotrzeć musiałam ja. Takie były zasady. Później siostry przybywały w kolejności starszeństwa, a każda z nich ukrywała swoją obecność przed wszystkimi pozostałymi, jednocześnie nie spuszczając z oka wybranej siostry.



- Cóż, Jill, na razie wracaj do swojej zatęchłej rudery w Transylwanii i nadal wmawiaj spoconym turystom, że Dracula był facetem.- stwierdziła beztrosko Lacey na odchodnym, odwróciła się i pobiegła w ciemność nocy.



Moje pozostałe trzy siostry także ruszyły biegiem, każda w inną stronę. Ja jeszcze chwilę stałam w mroku, czując jak na moich policzkach osiadają śnieżynki. Choć w moich żyłach od bardzo dawna nie płynęła już krew, moja skóra nie była lodowata i twarda. Tak przedstawiają wampiry w książkach, ale naprawdę nasze ciała mają może dziesięć stopni mniej niż ludzkie i nie budzą strachu swoją chorobliwą bladością. To bardzo przydatne cechy wyglądu, ponieważ ludzie przywykli do jednego schematu naszego wyglądu. Naszym jedynym słabym punktem są oczy, ale cóż, w dwudziestym pierwszym wieku można kupić soczewki o dowolnym kolorze. Nikt nic nie podejrzewa i wszyscy mają się dobrze…



Popatrzyłam w ciemne niebo zasnute chmurami. Nie było Księżyca. Nie było gwiazd. Dla nieśmiertelnych to dobra wróżba. Jedyna jasność nocy oświadcza, że nie będzie mieszała się do naszych spraw. Uśmiechnęłam się pod nosem i także rozpłynęłam się w mroku. Sześć godzin później znów byłam w Irlandii, w swojej rozległej posiadłości, gdzie spędzałam większość wieczności w ciągu ostatnich ośmiu lat. Wiedziałam, że mój czas tutaj dobiega pomału końca, ponieważ przyjechałam tu jako osiemnastolatka, a po prawie dekadzie wyglądam zupełnie identycznie. Nawet najbardziej uprzejmi ludzie w okolicy w końcu zaczną coś podejrzewać. Podjęłam więc decyzję, że wyjadę stąd teraz już na zawszę i po wygranej tradycji, poszukam domu gdzieś po drugiej stronie kuli ziemskiej. Swego czasu spodobało mi się w Polsce… Ostatnio mieszkałam tam 500 lat temu. Nie ma więc obaw, że ktoś mnie rozpozna. Zaśmiałam się w duchu. Jak ten czas szybko leci! Ach, robię się coraz bardziej sentymentalna, muszę coś z tym zrobić. W trzy godziny pakowania w wampirzym tempie, byłam spakowana do dwóch waliz do Kalifornii i właśnie kończyłam zaklejać ostatnie pudło podpisane jako „Książki 1720-1814”. Kochałam literaturę i dorobiłam się sporej biblioteczki. Zamierzałam tu wrócić tylko po to, by zabrać swoje spakowane rzeczy i zacząć kolejne życie zupełnie gdzie indziej. Teraz natomiast musiałam jeszcze tylko kupić bilet na najwcześniejszy lot do San Diego i pokazać siostrom, jak uwodzi się człowieka. Miałam ogromną ochotę na tę winnicę Laurie…



Następnego dnia moja stopa w wysokiej, niebieskiej szpilce stanęła na lotnisku w Kalifornii. Głupie słońce! Mimo iż jasne promienie tylko mnie muskały, czułam jak cała skóra piecze mnie nieprzyjemnie. Przez słońce wampiry nie stawały teatralnie w płomieniach ani nie świeciły się jak kula dyskotekowa (też pomysł!), ale odczuwały stały dyskomfort, co jest oczywiste, bo przecież jak sama nazwa wskazuje jesteśmy Istotami Ciemności. Tak czy inaczej, tym razem skorzystałam z dobrodziejstw tutejszych taksówkarzy i łaskawie pozwoliłam zawieść się do najlepszej dzielnicy w San Diego, gdzie parę godzin temu zarezerwowałam apartament na ostatnim piętrze w najbardziej ekskluzywnym hotelu, jaki udało mi się znaleźć.



Gdy zmachany kamerdyner przytaszczył moje bagaże i zamknęłam za sobą drzwi apartamentu, od razu przystąpiłam do działania. Gin powiedziała mi jedynie jak nazywa się człowiek i gdzie mieszka. Do mnie należało odnalezienie jego życia. Na jakiej ulicy mieszka? Ile ma lat? Z kim się spotyka? Co lubi? Dopiero gdy znajdę odpowiedzi na te pytania, będę mogła do niego pójść i zawrócić mu w tej jego ptasiej główce. Pochyliłam się nad mniejszą walizą i otworzyłam ją. Z bocznej wewnętrznej kieszonki wyciągnęłam worek mojej ulubionej AB. Czas na obiad! Nie za słodka, nie za kwaśna- po prostu w sam raz. Gdy się posiliłam od razu poczułam się lepiej, a z ramion zniknęły lekkie zaczerwienienia. Znów zaczęłam grzebać między ubraniami i spomiędzy bluzek wyłuskałam mały słoiczek, który lśnił ciemnym blaskiem. W słoiczku coś zawirowało i oczom ukazała się moja Wróżka Elizin. 



- Mam dla ciebie zadanie.- rzekłam do niej, odkręcając słoik. 



Elizin sfrunęła na moje ramię, otaczając mnie czarno-fioletowym pyłkiem. Przeciągnęła się i ziewnęła. Ze wszystkich sił próbowała zamanifestować  jak bardzo jej to nie obchodzi, ale gdy się odezwała, zdradziło ją brzmienie jej cieniutkiego głosu:



- Kto tym razem?



- Niejaki Jerry Howell. Wiesz co masz robić.



Wróżka kiwnęła głową i wyleciała przez uchylone okno, na zalane słońcem ulice gorącego San Diego. Była moim szpiegiem już od blisko tysiąca lat. Zawsze mogłam na niej polegać. Wiedziałam, że za góra dwie godziny wróci i zda mi dokładną relację z przeciętnego dnia tego całego Jerry’ego. Dostanę jego rozkład dnia, to co jadł, co pił, co mówił, nawet o czym myślał. Będę znała jego ulubiony kolor i film, oraz dowiem się czy lubi brukselkę, czy nie. Czasami czułam się, jak jakaś nabuzowana nastoletnia fanka, która ma świra na punkcie gwiazdora filmowego. Średnio mi się to podobało, ale tradycja jest tradycją, a siostry już się pewnie kręcą w okolicy…



Próbując czymś zapełnić czas zaczęłam rozpakowywać się w ludzkim tempie. Układałam ubrania w szafie wystarczająco długo, by Elizin zdążyła wrócić. Gdy zastukała małą piąstką w szybę, właśnie skończyłam ustawiać ostatnią, piętnastą parę butów, przy komodzie w przedpokoju. 



- I jak?- zagadnęłam ją, gdy wpuściłam ją do środka.



- Tym razem ci się trafiło, Ella. Niezłe z niego ciacho.- zaczęła Wróżka, gdy już odsapnęła na ogromnym łóżku, z którego nie zamierzałam korzystać. – Ma 19 lat i rok temu skończył szkołę. Teraz pracuje w warsztacie samochodowym na obrzeżach miasta. Może i nie jest typem inteligenta, ale mięśnie ma obłędne!



- Ma dziewczynę?- chciałam wiedzieć.



- Nie. Zerwał z taką jedną Halley z pół roku temu. Rana zagojona.-  Ale świeża, pomyślałam. Może to i dobrze? Serce nie będzie tak bolało, gdy szwy puszczą. Spytałam o jego zainteresowania.



- Samochody, gry wideo, filmy akcji i horrory, komiksy Marvel, Star Treck oraz football. Poza tym uwielbia jeść pizzę i różne odgrzewane fastfoody. Mieszka z kumplem Ivanem Dike w starej kawalerce na St Propez Bistro nad jedną z kawiarni. Ma dwie starsze siostry, które studiują w innych stanach, a jego rodzice rozwiedli się pięć lat temu.



Jednym słowem, by podbić serce Jerry’ego Howella muszę stać się gorącą laską uwielbiającą samochody i Spidermana. Słowem genialnie. Po prostu wyśmienicie! Dlaczego nie mógł mi się trafić jakiś bogaty biznesmen, który traktowałby mnie jak księżniczkę i kupował drogą biżuterię?



- Nie myśl tak. To miły dzieciak.- stwierdziła Elizin w odpowiedzi na moje myśli.



Oby miała rację. Jeśli jednak się myli, z pewnością przegram…



W nocy wybrałam się na krótki obchód miasta, w którym przyjdzie mi spędzić bity tydzień, uganiając się za jakimś mechanikiem. Stwierdziłam, że San Diego samo w sobie jest uroczym miastem, pełnym zabawnych, pijanych ludzi i z piękną plażą. Szybko jednak wróciłam do hotelu, ponieważ zapach ciepłych ciał i krążącej w nich krwi doprowadzał mnie na skraj obłędu. Czym prędzej zamknęłam drzwi swojego apartamentu i niemal rzuciłam się do walizki, gdzie przechowywałam mały zapas moich posiłków. Wbiłam zęby w worek i w parę sekund wyssałam jego czerwoną zawartość.



- Od razu lepiej, co nie El? – głęboki, męski głos. Nie musiałam podnosić oczu, by odgadnąć kto zaszczycił mnie swoją wizytą.



- Witaj, Cato.



Leżał na łóżku z rękami beztrosko założonymi za głową. Ubrany był w biały podkoszulek, czarne, skórzane spodnie gwiazdy rocka i długi, ciemny, ciężki płaszcz. Brązowe włosy jak zawsze ułożone miał idealnie niedbale na żel, a na kwadratowej szczęce widniał lekki zarost. Facet jak ze snów, prawda? Wampir usiadł i poklepał miejsce obok siebie. Nie skorzystałam z zaproszenia. Utkwiłam w nim swoje pomarańczowe spojrzenie i założyłam ramiona na piersi.



- Pewnie zastanawiasz się co tutaj robię?- zagadnął mnie luźno i gdy nie doczekał się odpowiedzi ciągnął dalej.- Otóż usłyszałem, że w tym roku to tobie przypadła tradycja i stwierdziłem, że z chęcią oglądnę zaproponowane przez ciebie widowisko…



- I to cię tu sprowadza? Mój zakład?- spytałam, marszcząc sceptycznie brwi. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Cato miał krwistoczerwone tęczówki. Nagle kącik jego ust drgnął i intruz wybuchnął śmiechem.



- Dobrze! Masz mnie! Chciałem cię znów zobaczyć, moja śliczna ptaszyno. Stęskniłem się za tobą. Żadna dziewczyna z Las Vegas nie może równać się z twoim błyskotliwym towarzystwem!



- Pochlebiasz mi i mojej whisky.- odparłam, kierując się do drzwi.- Ale myślę, że lepiej będzie jeśli przenocujesz gdzieś indziej. W mieście jest tyle pięknych kobiet, któraś na pewno zaprosi cię do siebie w tę ciemną noc. – stwierdziłam, pokazując mu gestem, żeby się wynosił.



Cato dźwignął się ciężko i niechętnie z łóżka i wolnym krokiem ruszył przez pokój. Gdy mnie mijał pocałował mnie przelotnie w policzek i wymruczał:



- Jakby co, to wyślij Elizin. Ona już mnie znajdzie. Na razie piękna.- zamknęłam za nim cicho drzwi i więcej o nim nie myślałam. 



Resztę nocy spędziłam na starannym obmyślaniu planu działania i rozpisywania go w czasie aż do 14 lutego, w walentynki. Teraz znając zainteresowania i charakter Jerry’ego mogłam stworzyć swoją nową postać, dziewczynę, w której chłopak zakocha się dosłownie z miejsca. Tuż nad ranem przebrałam się jeansowe spodnie, koszulę w kratkę i ciemną kurtkę na dwa zamki. Ubrałam też jedyne w mojej kolekcji trampki, które miałam chyba na stopach po raz pierwszy w życiu. Nie zapomniałam oczywiście o moich okularach przeciwsłonecznych, które na szczęście w tym słonecznym miejscu nie rzucały się zbytnio w oczy. Tak przygotowana wyszłam na ulice miasta. Postanowiłam, że przez jakiś czas będę obserwowała człowieka z ukrycia.



Przyczaiłam się koło jego mieszkania i przez cały dzień łaziłam za nim, przysłuchując się jego rozmowom z Ivanem i w pracy z klientami. Jerry nie był facetem, który zwaliłby z nóg każdą dziewczynę. Moim zdaniem był typem miłego chłopaka z sąsiedztwa, z którym można godzinami grać w strzelanki na x-boksie i jeść kubełki lodów waniliowych. Na obserwowaniu mojego tegorocznego człowieka zleciały mi dwa dni. Trzeciego już wiedziałam co, jak i kiedy mam zrobić, by Jerry pocałował mnie za te cztery dni.



Nad ranem następnego dnia ubrałam się w ciemne spodnie i jasną bluzkę - tak chodzili tu ludzie w zimie. W głowie miałam już starannie ułożony plan, który waśnie zaczynałam wcielać w życie. Ruszyłam szybkim, wampirzym tempem, mknąc z prędkością niedostrzegalną dla ludzkiego oka. Parę minut później stanęłam na ciemnej, pustej ulicy prowadzącej krętą spiralą do miasta. Nie musiałam długo czekać. W oddali ujrzałam szybko zbliżające się reflektory wozu i usłyszałam pisk mocno przyciskanych hamulców, gdy światło lamp samochodu padło na moją twarz. Podeszłam do pojazdu i zamaszyście otworzyłam drzwi samochodu.



- Wysiadaj.- rzuciłam. Chłopak, siedzący za kierownicą, wyglądał na całkowicie zdezorientowanego. Powtórzyłam więc polecenie. Wysiadł, podnosząc nieco ręce w uspakajającym geście.



- Dawaj kluczyki.- rozkazałam. Nie zareagował. Pewnie myślał, że to jakiś chory żart. Sorry, skarbie, ale tak się składa, że mówię poważnie. Szkoda, że nie współpracujesz, pomyślałam gorzko. Ściągnęłam okulary i popatrzyłam mu głęboko w ciemne oczy.



Najpierw chłopak otworzył szeroko usta, gdy w półmroku zobaczył lśniące  pomarańczowe tęczówki, ale gdy moja moc zaczęła działać, jego twarz odprężyła się, a chwilę później już pędziłam szosami w darowanym grzecznie wozie. Kolejny przystanek: warsztat samochodowy Garry’s, dotrę tam za jakieś cztery godziny. Samochód chodź nie z ostatniej linii produkcyjnej przez całą drogę spisywał się bez zarzutu. Niedobrze. Trzeba go trochę pogruchotać. Po skończeniu demolki zatrzasnęłam klapę i spróbowałam odpalić silnik. Zaskoczyło dopiero po trzecim podejściu. I tak, koło za kołem dotoczyłam się żałośnie na podjazd miejsca pracy Jerry’ego Howella. Nim wysiadłam poprawiłam jeszcze włosy i nałożyłam kolejną warstwę błyszczyku. Potem wysiadłam i już całkiem weszłam w swoją żałosną, ale dobrze opłaconą rolę.



- Halo? Jest tu kto? Potrzebuję pomocy mechanika!- krzyknęłam łamiącym się, zmartwionym głosem niewiasty w potrzebie. Długo nie musiałam czekać, bo oto pojawił się mój rycerz w lśniącej zbroi, albo raczej mechanik w zabrudzonym smarem kombinezonie. Jerry.



- W czym mogę pomóc?- spytał sympatycznym, energicznym głosem.



- Coś się popsuło w moim samochodzie…- uśmiechnęłam się do niego ze smutkiem.



- Już zaraz sprawdzimy.- odrzekł chłopak, podkasując rękawy.



Podeszliśmy razem do mojego kradzionego samochodu, a Jerry spojrzał pod maskę. Z wozu buchnął ciemny dym. Skrzywiłam się, ale w duchu stwierdziłam, że to dobrze. Im więcej usterek, tym lepiej dla mojej wygranej, prawda? Chłopak szybko zabrał się do oglądania szkód. Chyba podejrzewał, że ktoś pomógł wykończyć ten silnik, ale nie powiedział tego wprost. Człowiek zaczął naprawę. Sprawnymi ruchami coś podłączał, coś podkręcał. Pracował na słońcu i po chwili na jego czoło wstąpił pot. Starł go szybko wierzchem dłoni. Stałam tuż obok, niby to z zaciekawieniem oglądając jak idzie naprawa.



- Interesuję się samochodami, ale nigdy nie rozumiem ich mechanizmów. Gdy działają dobrze i gładko się je prowadzi dostarczają niesamowitych  emocji, ale gdy są zepsute przykro się na nie patrzy.- zagadnęłam go po pewnym czasie milczenia. Jerry spojrzał na mnie przelotnie.



- Nie jesteś stąd.- rzekł po chwili.



- Skąd wiesz?



- Masz obcy akcent. I rejestracja nie jest z San Diego.- A Elizin mówiła, że nie jest inteligentny… Wóz rzeczywiście miał blachy z Sacramento, wcześniej nawet tego nie zauważyłam.



- Racja. Nie jestem. A samochód pożyczyła mi przyjaciółka. Jeśli go nie naprawisz, chyba mnie zabije…



W tym momencie Jerry wyprostował się i zamknął klapę wozu. Otrzepał ręce i uśmiechnął się do mnie. Miał szeroki uśmiech białych zębów.



- Zobaczymy czy działa?- spytał. Działał. Może nawet lepiej niż wcześniej.



- Prawdziwa złota rączka.- stwierdziłam z uznaniem.



Chłopak wzruszył skromnie ramionami. Poszliśmy do warsztatu, gdzie zapłaciłam mu śmiesznie małą sumę za usługi. Ociągałam się z pożegnaniem. Spokojnie, niby to od niechcenia zagadnęłam go, tak po prostu, jak zwykła ludzka dziewczyna normalnego ludzkiego chłopaka. Przedstawiliśmy się sobie jako Jerry i Ella i podaliśmy sobie ręce. Z pewnością zauważył moją chłodną skórę, ale pewnie pomyślał, że mam problemy z krążeniem krwi (czy tylko mnie to śmieszy?). Wywiązała się ciekawa (dla Jerry’ego) rozmowa o najnowszym filmie na podstawie jednego z komiksów Marvel. Miałam w tego typu zagraniach tysiącletnią praktykę. Finał nie mógł być więc inny od przewidywanego. 



- Dałabyś się gdzieś zaprosić, gdybyś była w okolicy i akurat nie miała nic lepszego do roboty?- spytał Jerry trochę niepewnym głosem. Chyba wątpił w to, czy się zgodzę. Za to ja miałam już wcześniej przygotowaną odpowiedź.



- Pewnie. W San Diego zabawię jakiś czas, z chęcią dam się gdzieś zabrać… - kolejny słodki uśmiech. Zakłamany i z góry opłacony. Nic nie poradzę. Taka już moja zimna, wampirza natura.



- To co, może jutro?- zaproponował Jerry już pewniej. Zgodziłam się.



Wymieniliśmy się numerami telefonów, a gdy odjeżdżałam, chłopak pomachał mi na pożegnanie. Odmachałam. Gdy nie widziałam go już w lusterku, wypuściłam ze świstem powietrze. I po wszystkim. Koniec flirtowania z człowiekiem na ten dzień. Teraz prosto do swojego pokoju hotelowego, kąpiel i dwa porządne woreczki krwi na kolację.



            Wzięłam długi prysznic i zmyłam z siebie biały, wszechobecny tu pył. Pozwalając strugom zimnej wody obywać mi twarz, myślałam o tym człowieku i zastanawiałam się, gdzie zabierze mnie jutro na randkę. Wiedziałam, że to niedorzeczne, ale naprawdę nie mogłam się doczekać, by przekonać się na co stać biednego mechanika, kochającego podrzędne kino dla miłośników komiksów, tuczące pseudożarcie i samochody. Od razu przebrałam się w to, w czym miałam zamiar jutro uwieść Jerry’ego. Białą, koronkową sukienkę z niebieskimi detalami i granatową kurtkę. Ułożyłam też włosy i pomalowałam oczy. Potem wyciągnęłam z kosmetyczki pudełeczko soczewek o brązowym kolorze. Moje drapieżne oczy wyglądały w połączeniu z nimi ledwie zadowalająco i mało naturalnie, ale przecież nie mogłam pójść w okularach przeciwsłonecznych.



Gdy przechodziłam obok idealnie zasłanego łóżka kątem oka mignęło mi coś srebrnego. Na pościeli leżał listek malinowej gumy do żucia w srebrnym papierku. Laurie, pomyślałam. Podniosłam gumę z łóżka i odwinęłam ją. Na odwrotnej stronie sreberka, napisane było nieco niedbałym pismem:



Nieźle ci idzie, Ella.



P.S. Uważaj na Cato.



Twoje siostry, które zawsze obserwują.



Nalałam sobie krwi do szklanki i zmieszałam ją z whisky. Tak przygotowany drink wypiłam jednym haustem. Cato? Czego ten wampir ode mnie chciał? To co między nami było skończyło się już dawno temu. Zapomniałam o nim i zagrzebałam go już na zawsze, w miejscu w mojej głowie, którego nie zdołam nigdy odnaleźć. Nie zamierzałam do tego wracać… Z pijaczych myśli wyrwało mnie buczenie komórki, zwiastujące nową wiadomość. Odlazłam telefon w kieszeni szortów i przeczytałam wiadomość:



Miałabyś coś przeciwko podwójnej randce? Mój przyjaciel Ivan zabrałby się z nami razem ze swoją dziewczyną Brian. – Jerry.



Przygryzłam wargę. Jak mam zawrócić w głowie biednemu człowiekowi, gdy tuż obok siedzi inna para zakochanych ludzi? To gorsze niż przyzwoitka. Gorsze niż świadomość niewidzialnej obecności czterech starszych sióstr! Zgrzytając zębami z bezsilnej złości odpisałam, używając słodkich słówek:



Och, będzie wspaniale! Rzadko chodzę na takie randki, to może być niezła zabawa.- Ella.



Prychnęłam pogardliwie, gdy chwilę później przyszła odpowiedź.  



To OK. Dzięki, że się zgodziłaś. Przyjadę po Ciebie o 18. J- Jerry.



Wysłał mi buźkę. Czy ja też powinnam? Napisałam sms-a z adresem mojego hotelu i jakimś kolejnym miłym zdaniem, po czym dodałam dwie buźki, choć wiedziałam że to niedorzeczne i dziecinne.



Od tego czasu moja komórka zamilkła, a ja z braku jakiejkolwiek innej rozrywki, włączyłam denną amerykańską telewizję. Gdybym była człowiekiem zasnęłabym przy jej monotonnych dialogach i poruszających się obrazach, ale niestety nie miałam tego przywileju i męczyłam się tak bez przerwy przez resztę nocy i większość dnia. Wampirzy czas biegł inaczej, więc te wszystkie godziny spędzone przed telewizorem, były dla mnie jak mrugnięcie okiem dla człowieka. Mimo to musiałam dbać o pozory i w pewnym momencie zorientowałam się, że należałoby coś zamówić do jedzenia dla zachowania ludzkich pozorów. Stwierdziłam, że zaszaleję i zażyczę sobie cały wózek frykasów, które i tak suma summarum wylądują w koszu na śmieci.



Gdy „zjadłam” ogromnego homara z krewetkami i innymi obślizgłymi rybami oraz coś co nazywało się „Melodia Orzeźwienia” wybiła 17,59; a minutę później dostałam wiadomość od Jerry’ego, że czeka na mnie w hollu głównym. Nie zwlekając, zjechałam windą na sam dół. Stał tam. Wyglądał naprawdę całkiem zadowalająco, choć daleko mu było do klasy włoskiego miliardera. Przywitaliśmy się, a ja pocałowałam go delikatnie w policzek. Wiedziałam, że mu się spodobało. Do naszej siostrzanej tradycji liczył się jedynie pocałunek w usta, więc nie łamałam swoim zachowaniem reguł gry.



Wyszliśmy na ulice i skierowaliśmy się do zaparkowanego nieopodal samochodu, który należał do Jerry’ego. Gdy usiadłam na przednim siedzeniu zostałam zapoznana z przyjacielem mojego człowieka Ivanem, z którym znali się od czasów podstawówki i Brian, ciemnoskórą dziewczyną Ivana. Pojechaliśmy do jakiejś podrzędnej restauracji, gdzie serwowano ogromne talerze mało grzybowych ravioli i rozgotowane spaghetti z rzadkim sosem pomidorowym. Z jednej strony co moi towarzysze będą jedli i czy im to będzie smakować, było mi więcej niż obojętne, ale problem pojawił się wtedy, gdy zrozumiałam, że mi także przypadnie w udziale kluskowa góra zagłady.  Na samą myśl o ludzkim jedzeniu robiło mi się niedobrze. Musiałam coś wymyśli, no i przyciśnięta do muru oczywiście wymyśliłam.



- Och, przepraszam, zapomniałam wspomnieć, że jestem na diecie bezglutenowej. Choruję, na niezwykle rzadką przypadłość…



- Dlaczego nam nie powiedziałaś? Poszlibyśmy do kina, czy coś.- zmartwił się Jerry.



- Mogę spytać, co to za choroba? Może da się to jakoś obejść. Poprosimy szefa kuchni i coś wymyślimy. – zaproponował Ivan, dziwnie świdrując mnie swoimi ciemnymi oczami. Udałam, że nie dostrzegam fałszywej nuty w jego tonie i oparłam swobodnie:



- To taka dziwna choroba. Wciąż zapominam nazwy, to jakiś łaciński zwrot. Z resztą czy to ważne na co choruję? Zmieńmy proszę temat, to ma być miły wieczór.- Ivan i Brian wymienili porozumiewawcze spojrzenia.



Od tego momentu rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Na zmianę Jerry i ja próbowaliśmy poruszać kolejne niezobowiązujące, zupełnie mi obojętne tematy, ale Ivan odpowiadał sylabami, a Brian tylko dźgała swoje ravioli, raz po raz zerkając na mnie spomiędzy swoich czarnych, prostych włosów. Ledwie mogłam usiedzieć na miejscu. Miałam jakieś niejasne przeczucie, że tych dwoje doskonale wie, że moja choroba o skomplikowanej łacińskiej nazwie brzmi: wampiryzm. W końcu ta beznadziejna randka dobiegła końca, a Jerry odwiózł mnie do hotelu. Gdy wysiadałam Brian spojrzała na mnie jednoznacznie i rzekła:



- Miłych snów, Ella. Cieszę się, że cię spotkałam. Do następnego.- To zabrzmiało jak groźba. Ona wiedziała. I z pewnością wiedział też Ivan. Tylko skąd?



Pożegnałam się z Jerrym i znów pocałowałam go w policzek, ale tym razem chłopak przytrzymał mnie dłużej i staliśmy tak w hollu hotelu, zamknięci w uścisku. Zakochani? Oby tak, bo wtedy wygram zakład. Gdy zamknęłam za sobą drzwi swojego apartamentu od razu wywołałam moją wróżkę.



- Elizin, sprawdź dla mnie dwoje ludzi. Mają na imię Ivan i Brian. Oni chyba wiedzą, że jestem wampirem.



Elizin nie zadawała pytań żadnych. Bez słowa wyleciała w ciemną noc San Diego, by już nie wrócić. Czekałam na nią długo. Cały następny dzień i całą noc. Moja wróżka jak dotąd zawsze wracała po najwyżej paru godzinach. Cokolwiek się zdarzyło, to nie byli ludzie…



Usiadłam zrezygnowana na podłodze i oparłam się o łóżko. Nigdy wcześniej tak nie robiłam. Pochłonęły mnie myśli. Skoro Ivan i jego dziewczyna nie byli ludźmi i doskonale wiedzieli, że ja też człowiekiem nie jestem, to dlaczego nie ujawnili się przede mną? Przecież nieśmiertelni nie ukrywają przed innymi nieśmiertelnymi swojego pochodzenia. Chyba że… Chyba że… W tym momencie moja komórka zabuczała, a ja ruchem palca po ekranie wyświetliłam nową wiadomość: 



Przepraszam, że wczoraj nie wyszło. Nie wiem, co wstąpiło w Ivana. Normalnie to naprawdę fajny koleś. Może powtórzymy dzisiaj w kinie? Sami? Bezglutenowo? J- Jerry.



Szybko wystukałam odpowiedź.



Nic się nie stało. Było miło. W twoim towarzystwie… Pewnie, że możemy powtórzyć. BezglutenowoJ J- Ella.



I w taki oto sposób, dzień przed walentynkami mój człowiek zaczął o mnie zabiegać. Przebrałam się więc w inną sukienkę. Tym razem czerwoną, bawełniana, do połowy uda i czarną, skórzaną kurtkę oraz czarne, błyszczące pantofelki. Wyglądałam wręcz zabójczo. Gdy stanęłam przed Jerrym wiedziałam, że też tak pomyślał. Zobaczyłam to w jego oczach.



Film był lekko mówiąc beznadziejny. Jednak i tak nasza znajomość z człowiekiem wstąpiła na wyższy poziom, ponieważ Jerry podczas seansu wziął mnie za rękę i nie puszczał do końca naszej kinowej randki. Jego bliskość cieszyła mnie i jednocześnie napawała strachem. W pewnym momencie poczułam bowiem coś, co było mi zupełnie obce…



Po skończeniu filmu wyszliśmy z chłopakiem na zewnątrz i zaczęliśmy spacerować wzdłuż ulicy, patrząc wysoko w ciemne niebo. Światła miasta niestety przysłoniły gwiazdy. Wtedy właśnie on tak na mnie popatrzył. Przestraszyłam się, że pod moimi brązowymi soczewkami dostrzegł błysk pomarańczu, ale to nie było to. Nagle jego twarz się zmieniła, jakby odprężyła i Jerry pogładził mnie po policzku. Później dotknął jaszcze włosów, przymknął oczy i nieśpiesznie przysunął swoje usta do moich. Automatycznie odskoczyłam, co wywołało jedynie falę zażenowania z obu stron. Nie mogłam pozwolić pocałować się za wcześnie. Wtedy przegrałabym. To musiało stać się w noc świętego Walentego i ani dzień wcześniej.



- Przepraszam, ja…- zaczął on, ale uciszyłam go gestem dłoni.



Ponowiliśmy przerwany spacer, milcząc w zadumie. Potem wsiedliśmy do jego samochodu, ale Jerry nie zapalił silnika. Westchnął tylko ciężko i spojrzał na mnie.



- Pokłóciłem się z Ivanem. To była głupia sprzeczka. Ciągle powtarzał, że nie dostrzegam różnym istotnych i niebezpiecznych spraw i że… że ty jesteś taką właśnie sprawą.- za chwilę zamilkł, by zaraz kontynuować.- Wyjechał. Sam nie wiem dokąd. Myślałem, że wróci. Ale nie ma go już od dwóch dni, a Brian też nie odbiera telefonów…



Moja wampirza intuicja kazała mi się obawiać tego Ivana i jego dziewczyny. Wcześniej po prostu zastanawiałam się nad przyczyną ich zachowania do mnie. Teraz  bardziej obawiałam się skutku.



- Wróci. Najlepsi przyjaciele zawsze wracają. Nie myśl tak o tym. Nie obwiniaj się. Kłótnie zdarzają się każdemu, a pamiętaj, że najwięcej nieporozumień jest zawsze w rodzinie.- stwierdziłam, na co chłopak uśmiechnął się do mnie niemrawo i odpalił samochód. 



Tym razem nie chciałam pożegnania. Po części dlatego, że tak naprawdę szczerze polubiłam Jerry’ego Howella, a poczęci dlatego, że jakaś część mnie bała zostać sama w obcym miejscu ze świadomością, że coś z pewnością jest nie tak. Może byłam nieśmiertelna, ale nie zmieniało to faktu, że nawet wampira można złamać…



- Dobranoc, Jerry.- wyszeptałam i puściłam jego dłoń, by wejść do hotelu. Na schodach obejrzałam się trzy razy. Zacisnęłam mocno zęby i zmusiłam się by nie obejrzeć się po raz czwarty.  Znów nabrałam powietrze dopiero w swoim hotelowym pokoju. Wiedziałam, że chłopak już na pewno pojechał, ale i tak wyjrzałam przez okno, wychodzące na ulicę.



- A sądziłem, że masz lepszy gust, El.- jego głos zmroził mi całe ciało, paraliżując od czubka głowy po palce u stóp.



- Po co wróciłeś, Cato?



- San Diego jest za małe by pomieścić mnie i tego twojego Jerry’ego.-  zaczął wampir, podchodząc do mnie od tyłu. Gdy oparł podbródek na moim ramieniu, odskoczyłam jak oparzona.- Zabiłaś nas, El. Wiesz, jak mogłoby nam być dobrze, a ty nas zabiłaś…



- Co ty bredzisz? Nie ma żadnych „nas”. Zrozum to w końcu! I zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam mu prosto w tę jego pewną siebie, przystojną twarz wampira, liczącego sobie bez mała trzy tysiąclecia.



- To o niego chodzi, tak?- prychnął pogardliwie Cato.- O tego biednego człowieka?- w jego głosie słychać było narastającą jadowitość.



- To nasza tradycja, przecież wiesz.- syknęłam, pomału tracąc cierpliwość.- A teraz wynoś się stąd i nigdy nie wracaj. Jak dla mnie należysz już do przeszłości i lepiej będzie gdy tam zostaniesz.



Moje słowa wyraźnie go dotknęły. Wampir stojący przede mną wyprostował się i wciągnął głośno powietrze nosem. Cato nigdy nie oddychał… Zrobiłam krok w tył.



- Nie warz się tak do mnie mówić. Jesteś moja i żadna ludzka istota nie stanie między nami. Daję ci wybór. Albo wyjedziesz stąd do północy, albo twój człowiek umrze, a jego zwłok nikt nie odnajdzie…



Jego słowa sprawiły, że moje umarłe serce drgnęło w przestrachu. Cato mi groził. I nie chodziło tu o mnie, ja miałam po prostu odejść, rozpłynąć się w nocy. Ale Jerry… Cato był nieprzewidywalny, ale jeśli mówił, że zabije, to zawsze dotrzymywał słowa. Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam co robić. Staliśmy tak naprzeciwko siebie, mierząc się wzorkiem. Żadne z nas nie musiało mrugać, żadne z nas mogło zastygnąć w dowolnej pozie już na wieki. Ale on mrugnął. Odwrócił się do wyjścia, a na odchodnym szepnął jeszcze:



- Masz czas do północy, rób co chcesz. Będę wiedział, czy zostałaś, a jeśli nie wyjedziesz, to spotkam się z Jerrym i zabiorę go na bilard. Miłej nocy.



Zostałam sama. Głowa pękała mi od myśli. Zrób coś, nie możesz zostawić tak Jerry’ego! Możesz, możesz. Lepiej będzie jak wyjedziesz i będziesz miała święty spokój. Jeśli dobrze się ukryjesz, to może nawet Cato cię nie znajdzie. Też coś!, oczywiście że znajdzie. Jeśli wyjedziesz, przegrasz zakład! Ale jeśli zostaniesz i tak go przegrasz, bo Cato zabije człowieka i pozamiatane! Pomyśl czasem… To nie ważne czy wygrasz, czy przegrasz. Jerry cię potrzebuje! Przecież zależy ci na nim, zrób coś! Zrób coś, zrób coś…



Te i wiele innych tym podobnych myśli rozsadzały mi głowę, krzycząc na mnie jedna przez drugą. Chwilę zajęło mi wysłuchanie ich wszystkich, ale gdy podjęłam decyzję, byłam jej zupełnie pewna. Zostaję i nie dam Cato choćby tknąć Jerry’ego! Popatrzyłam na zegarek. Miałam półtorej godziny do północy. Nie tracąc czasu wybrałam numer Jerry’ego. Czekałam pięć sygnałów, obgryzając paznokcie. Każdy kolejny był jak dźgnięcie kołkiem w serce i wtedy po drugiej stornie rozbrzmiał głos Cato:



- Wiedziałem, skarbie, że zostaniesz. Za długo się znamy. Cóż, wybrałaś, więc twój chłoptaś długo nie pożyje. Wcale nie jest mi przykro. Nie próbuj nas szukać i tak nie znajdziesz. To na razie, El.



Zamarłam, wsłuchując się w jego zadowolony ton. Czym prędzej się rozłączyłam i jeszcze szybciej wystukałam numer najstarszej siostry. To już nie była część naszej tradycji, tego nie było w planie…



- Jill, wiesz już?- spytałam.



- Oczywiście, daj nam minutkę. Będziemy u ciebie za chwilę.



Rozłączyła się i parę sekund później w drzwiach mojego apartamentu stanęły wszystkie cztery siostry.



- Ale narobiłaś, siostra.- zagadnęła mnie Lacey, siadając z rozmachem na łóżku. Była ubrana w swój motocyklowy, czarny strój i wyglądała jak najgorsza kryminalistka- recydywistka.



Zignorowałam zaczepkę i powiedziałam pozostałym siostrom, co postanowiłam. Gdy skończyłam nawet Florence nie mogła uwierzyć, że chcę tyle zaryzykować dla jednego marnego chłopaka. Mimo wielu wątpliwości siostry zgodnie stanęły za mną murem i pięć minut później krążyłyśmy po całym San Diego, szukając jakichkolwiek poszlak, czy wskazówek. Ja ruszyłam od razu do mieszkania Jerry’ego. Pchała mnie tam jakaś dziwna siła. Nie mogłam jej się sprzeciwiać. Drzwi do kawalerki chłopaka i jego przyjaciela nie były zamknięte na klucz i gdy nacisnęłam klamkę, bez trudu weszłam do środka.



W mieszkaniu mocno pachniało Jerrym i Ivanem oraz Cato… Zaciągnęłam się mocniej. Wampir był tu może niecałą godzinę temu. Zapach Ivana też był zaskakująco świeży, jakby przyjaciel Jerry’ego nigdzie nie wyjeżdżał, a spomiędzy męskich zapachów przebijał się ku mnie słodkawy, fiołkowy zapach dziewczyny. Woń od razu skojarzyła mi się z…



- Wiedziałam, że przyjdziesz. Ivan nigdy się nie myli.- to Brian wyszła z głębi mieszkania.



Wyglądała jakoś inaczej. Przez chwilę zachłannie szukałam różnicy, a gdy ją znalazłam, niemal zachłysnęłam się powietrzem. Oczy. Intensywnie fioletowe oczy. Brian zauważyła, że patrzę na nią, jakbym zobaczyła ją po raz pierwszy w życiu.



- Nie tylko ty i twoje siostry skrywacie tajemnice, Ello Anabello Sinclair.- Brian uśmiechnęła się z wyższością.



- Kim ty jesteś?- spytałam, bacznie obserwując każdy jej ruch.



- Jestem pół-wampirem, bardziej ludzką, ale wcale nie gorszą wersją ciebie. Ivan też jest taki. Od razu cię zdemaskował. Próbował przekonać Jerry’ego i pokazać mu kim naprawdę jesteś, ale to nie skutkowało. Nie dziwię się, twój wampirzy klan specjalizuje się w uwodzeniu mężczyzn, prawda?- pogarda w jej głosie nie miała granic.- Mój narzeczony wymyślił więc plan, jak uratować swojego przyjaciela, bo oczywiście wiedział, że ta historia dla nikogo nie skończy się szczęśliwie. Spotkał też Cato i zrozumiał, jak wielkim zagorzeniem może się stać ktoś taki jak on, szczególnie, że ten wampir wykazuje niemal chore zainteresowanie twoją osobą… Tak czy inaczej później wysłałaś swoją wróżkę na zwiady. To był błąd, bo teraz gdybyś ją miała szybko znalazłabyś chłopaka. Na szczęście Ivan uwielbia szachy i zawsze planuje trzy kroki wprzód.  Przekonał Elizin, by pojechała z nim na tyle daleko, by Cato nie ruszył za nimi.



- Gdzie teraz jest Ivan?- spytałam, z trudem tuszując napięcie.



- Wrócił z twoją wróżką, która właśnie szuka Jerry’ego.



- Chcę im pomóc!



- Ty? Ty powinnaś już dawno się stąd wynieść i nigdy nie wracać. Nie rozumiesz, że to koniec imprezy? Teraz my po was sprzątamy, ratujemy ludzi, a wy za rok powtarzacie zabawę i tak od tysięcy lat…- Brian podeszła do mnie, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.



- Nic nie rozumiesz. Nie wyjadę stąd, dopóki nie znajdę Jerry’ego i nie wyjaśnię wszystkiego z Cato raz na zawsze!- stwierdziłam z zaciętością.



W tym momencie zadzwonił telefon Brian i dziewczyna sięgnęła po niego by odebrać. Dzwonił Ivan. Doskonale słyszałam, co mówił po drugiej stronie. Znaleźli go. Cato trzymał Jerry’ego w opuszczonym pubie na zamkniętej części plaży. Jerry żył, ale Cato nudził się pomału monotonnym zadawaniem ciosów. Już miałam wychodzić, biec do niego, by go uratować, gdy zatrzymał mnie głos Brian:



- Sama nigdzie nie pójdziesz, kotku. Jeśli naprawdę chcesz mu pomóc, to musimy działać w grupie. Zabierz też siostry…



Zrobiłam jak chciała. Nie miałam czasu na dłuższe wypytywania i sprawdzania tej dziwnej dziewczyny, która przedstawiła mi się jako pół-wampir. Wszystko wydawało mi się takie nierealne i pogmatwane. Nie mogłam uwierzyć z naszej siostrzanej tradycji mogła wywiązać się taka sytuacja. I Jerry- zwykły człowiek, o którym nie mogłam przestać myśleć, a teraz gdy jego życie było zagrożone, czułam że jeśli on zginie ja nie będę miała po co istnieć. Dochodziła pierwsza w nocy, a po rozświetlonych ulicach San Diego mknęła grupka nieśmiertelnych istot rodem z legend. Poruszając się tak szybko, byłyśmy dla ludzi niewidzialne, ale wiedziałam, że idący ulicą, czują powiew nagłego wiatru, gdy ich mijamy.



Chwilę później już stałyśmy na ciemnej, chłodnej plaży. Otaczały nas niemrawe odgłosy samochodów i głośne, potężne uderzenia fal morza o piaszczysty brzeg. Popatrzyłyśmy po sobie. Brian podniosła do góry dłoń i wskazała na idący ku nam cień. To Ivan. Tuż obok niego leciała moja wróżka.



- To ten bar?- wskazałam na mały, drewniany domek o zabitych oknach i połamanym dachu. Ivan skinął głową.



Zacisnęłam dłonie w pięści i bez słowa ruszyłam w stronę knajpki. Za mną podążyła cała reszta. Starając się nie robić najmniejszego hałasu, podeszłam do tylnych drzwi, które były wyłamane z zawiasów. Bez żadnego wysiłku odstawiłam je na bok i weszłam do środka lokalu. Nikogo tutaj nie było, co w jakiś sposób wcale mnie nie zdziwiło. Cato był typem dramaturga. Pamiętam, że swego czasu uwielbiał chodzić do wiedeńskich teatrów… Potoczyłam oczami po zakurzonej podłodze i niemal od razu wyłapałam klapę. Piwnica. Popatrzyłyśmy z Laurie po sobie i moja siostra pomogła mi podważyć wejście do pomieszczenia pod parkietem. Gdy skończyłyśmy, zajrzałam do środka. Było tam okropnie ciemno, ale nie czułam strachu skacząc do środka. Wylądowałam cicho, jak kot i wyprostowałam się dumnie. Poczułam, jak tuż za mną lądują moje siostry, Ivan i Brian. Mięliśmy przewagę. Ale tu było tak ciemno i nawet nasze wampirze oczy z trudem dostrzegały zarysy ścian i przedmiotów ustawionych pod nimi.



- Wiedziałem, że nas znajdziesz, El. I oto jesteś!- głos Cato rozbrzmiał naokoło mnie. Nie wiedziałam, w którą stronę mam się zwrócić, by spojrzeń w czerwone oczy wampira.



Wtem rozbłysło światło żarówki zawieszonej nad nami, a ja ujrzałam na samym środku Jerry’ego przywiązanego do krzesła z głową opuszczoną na zapadniętą pierś i stojącego nad nim Cato. Zauważyłam, że chłopak ma zakrwawioną koszulkę, a dłonie wampira ociekają czerwienią. Ogarnęła mnie nagła wściekłość, która z pewnością odbiła się na moim obliczu. Cato roześmiał mi się w twarz, demonstrując pobrudzone ręce i ocierając je szmatką, jak rzeźnik po skończonej pracy.



-Jak śmiesz, ty gnoju! – wrzasnęłam. Ruszyłam w jego stronę, najbardziej w świecie pragnąc zatopić paznokcie w jego szyi i odrąbać mu ten jego przeklęty łeb.



Wampir przymknął powieki i podniósł jeden palec, jako ostrzeżenie.



- Spokojnie moja droga, spokojnie. Po co te nerwy? Nie ruszaj się z miejsca, a wypuszczę chłopaka.- nie podobał mi się ton jego głosu. Był pełen zakłamania i fałszu. Dzieliły nas może dwa metry. Popatrzyłam na swoje stopy, znów podniosłam oczy na Cato i zrobiłam duży, pewny krok w jego stronę.



- O, rozumiem. Cóż, też sądzę, że lepiej będzie nie odkładać tego na później i robić sobie próżne nadzieje. 



- Ella, nie!- krzyknęła Jill, ale jej nie posłuchałam.



To co się później wydarzyło, można zamknąć w jeden klatce filmu. Cato skoczył na nieprzytomnego Jerry’ego, jak pantera i zanurzył swoje kły drapieżnika w jego ciepłym karku. W sekundę później odjął wargi od jego bezwładnego, pobladłego ciała i otarł usta, rozmazując gorącą krew chłopaka po policzku. Wydałam z siebie gardłowy skowyt i skoczyłam w stronę wampira. Zapłaci za to co zrobił! Powaliłam go na podłogę, a nasze ciała złączył się w morderczym uścisku. Każde z nas walczyło, by zabić. Poczułam mocny uścisk palców Cato na mojej szyi, ale zignorowałam dławiący ból, by z większą mocą zamachnąć się na jego przystojną twarz. Zadałam mu kilka potężnych ciosów, za które on odpłacił się celnymi kopniakami w brzuch. Dłonie mi zadrgały, przed oczami ujrzałam twarz Jerry’ego. W moje ciało znów wstąpiła furia i nim się spostrzegłam już trzymałam głowę Cato w swoich skostniałych palcach. Runęłam w tył wyczerpana walką, a głowa przeciwnika potoczyła się w głąb piwnicy. Cato utkwił we mnie swoje czerwone zamglone spojrzenie niedowierzania zmieszanego ze strachem. Pokonałam go i zakończyłam to, co prześladowało mnie cieniem przez tysiąc lat. Ten jeden błąd dawnych lat, który miał swój finał właśnie tu i który odebrał mi kogoś, kto zasługiwał na wszystko co na tym świecie najlepsze. Jerry? Gdzie jest Jerry? 



Wstałam i potykając się o własne nogi, dokuśtykałam do miejsca, gdzie zebrały się moje siostry i Brian. Gdy podeszłam do nich, runęłam głucho na kolana, a wszystkie pięć popatrzyły na mnie intensywnie. Laurie i Lacey odsunęły się i zobaczyłam go. Podczołgałam się do niego i położyłam sobie jego głowę na kolanach. Był blady. Zimny. Martwy…



- Nie, nie, nie, nie. Jerry, tylko nie to!- wyjęczałam, tuląc chłopaka do siebie. Zaczęłam szlochać i kołysać się wprzód i w tył, szepcząc tylko jedno imię: Jerry.



Wokół mnie panowała cisza, ale doskonale wiedziałam, że wszystkie oczy są zwrócone na mnie. Nie miało to dla mnie jednak najmniejszego znaczenia, ponieważ moje cierpienie było zamknięte tylko w moim sercu, które chwilę temu rozprysło się w drzazgi. Spojrzałam przez łzy na umęczoną twarz chłopaka. Była cała umazana jego zakrzepniętą krwią. Westchnęłam. Miał zamknięte oczy. Gdy tak na niego patrzyłam wyglądał, jakby spał. Jakby tylko spał… Pochyliłam się nad nim i złożyłam na jego ustach delikatny, pożegnalny pocałunek. Potem położyłam jego głowę na podłodze, wstałam i spojrzałam na Brian.



- Niech jego pogrzeb odbędzie się po zachodzie słońca.- rzekłam, ale dziewczyna nawet nie drgnęła.



Gdy wychodziłam podniosłam z ziemi głowę Cato. Stanęłam na plaży, tak blisko morza, że jego chłodne fale obmywały mi stopy. Z kieszeni kurtki wyciągnęłam niewielką zapalniczkę, którą nosiłam zawsze na takie właśnie okazje. Wykrzesałam ogień i przysunęłam płomyk do martwej twarzy wampira, która od razu zajęła się niebieskim płomieniem. Przez chwilę trzymałam tę okropną pochodnię, podniesioną wysoko, a gdy języki ognia zaczęły dosięgać rękawa mojego ubrania, zamachnęłam się i rzuciłam spopieloną głowę daleko w ciemne odmęty wody.



Nie usłyszałam, gdy do mnie podszedł. Zauważyłam go dopiero, gdy odchrząknął.



- Szybko się poddajesz, jak na wampira. Wiesz że dzisiaj jest święto zakochanych? Miłość krąży w powietrzu i ulecza każdą, nawet najcięższą z ran…- rzekł Ivan, wpatrując się we mnie z dziwnym błyskiem w oku.



- Dlaczego mi to teraz mówisz?- syknęłam do niego nieprzyjemnie.



- Wiedziałem, że tak to się skończy. Planowałem tysiące wersji tej nocy i za każdym razem udawało mi się uratować Jerry’ego.- mruknął pół-wampir.



- Jakbyś nie zauważył, Jerry nie żyje. Nie udało ci się. Odejdź więc i zostaw mnie samą!- nie wytrzymałam. Czy on nie widział, że cierpię? 



Ivan uśmiechnął się tajemniczo i odparł:



- I ty i ja wymsknęliśmy się z objęć śmierci. Ja mam w sobie jad wampira, ale nie umarłem. Ty masz w sobie jad wampira i umarłaś. To właśnie jest cała różnica między nami. I teraz pomyśl, jak proste rozwiązanie przyszło mi do głowy…



- To niemożliwe. Cato wyssał z niego całą krew. To niemożliwe!- pokręciłam z niedowierzaniem głowa, gdy zrozumiałam o co mu chodzi.



Naszą rozmowę przerwał krzyk Florence i głośne wołanie mnie po imieniu. Chwile później na plaże wybiegła moja ruda siostra.



- Ella, on żyje!



Spojrzałam na nią, później na Ivana. Może rzeczywiście to jest niezwykła noc? Pomału ruszyłam za siostrą z powrotem do ciemnej piwnicy. Tam na środku pomieszczenia stał on. Nieco inny, ale to przecież oczywiste. Piękny, tak bardzo piękny, cudowny. Już jako wampir.



- Ella?- spytał nieco nieprzytomnie Jerry. Uśmiechnęłam się do niego. Głos mu się nie zmienił.



- Jestem tu Jerry.- wyszeptałam, podchodząc do niego, cały czas ledwie wierząc w to co się właśnie działo. – Jestem i nigdzie się nie wybieram.



Objęłam go mocno, czując pod palcami znajomy chłód nieśmiertelnego ciała. Popatrzyłam w górę i nasze oczy się spotkały. Nie miałam soczewek, wiec Jerry spojrzał na prawdziwą Ellę. Może to i dobrze. On sam miał wciąż ciemne oczy. Na razie. Jego usta drgnęły, jakby w zdziwionym uśmiechu. Z pewnością wiedział lub choćby domyślał się co się stało. Ale najwyraźniej nie dbał o to, tak samo jak ja. Pogładził mnie delikatnie po policzku i przysunął się do mnie. Nasze usta się spotkały, a ja po raz pierwszy w swoim wampirzym życiu zrozumiałam, co to znaczy kochać.



- Kocham cię, Jerry.- szepnęłam, nie odrywając swoich warg od jego.



- Kocham cię, Ello.- odpowiedział ten, który raz na zawsze zakończył niedorzeczną tradycję sióstr Sinclair.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon by Impressole