Tutaj w postaci komentarza możesz napisać swoja opinie na temat opowiadań, która w podsumowaniu zostanie opublikowana.
14 lut 2015
Valentino Dies admiratio.
Wiecie
jak to jest, stracić kogoś, na kim bardzo wam zależało? Gdy przez kolejne
dziesięciolecia zastanawiacie się, co by było gdybyście podjęli inną decyzję?
Bo tak właśnie jest w moim przypadku. Mam na imię Ash Rodriguez i jestem 367
letnim wampirem uwięzionym na zawsze w ciele dziewiętnastolatka. Jak większość
moich pobratymców można powiedzieć, że jestem przystojny, czarne włosy
sięgające mi do ucha zazwyczaj są w artystycznym nieładzie, wysportowane ciało
przyciąga kobiety, a hipnotyzujące, zielone tęczówki wdzierają się w najdalsze
zakamarki ludzkiej duszy i jeszcze 180 cm wzrostu. Tak bynajmniej mówiła Aleks,
moja ukochana. Gdybym ją przemienił, byłaby ze mną do dziś, ale tego nie
zrobiłem i dopadł ją jakiś inny krwiopijca, którego udało mi się zabić po
jakimś czasie. Jego śmierć była powolna i bardzo bolesna, już ja się oto
postarałem. Jakimś dziwnym zrządzeniem
losu rocznica śmierci mojej ukochanej przypada 14 lutego, jest to dla ludzi
wyjątkowy dzień, pełen szczęścia i miłości. Dla mnie to kolejny rok samotności
oraz krwawe łowy, które stały się tradycją w naszym świecie. Każdy szanujący
się wampir, który cokolwiek znaczy, wybiera sobie określony teren, na którym
zabija tyle osób, ile mu się żywnie podoba. Tego roku wybrałem dla siebie małe
miasteczko na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie podobno szerzy się populacja
gangów, które mordują się nawzajem. Nikt raczej nie będzie po nich płakać, a
dla mnie to tylko i wyłącznie rozrywka. Zatrzymałem się w małym pensjonacie,
właścicielką była starsza kobieta, widać było, że ma złote serce. Równo o
północy wyszedłem przez okno swego pokoju, by nikt mnie nie zobaczył, po czym
udałem się w głąb lasu otaczającego rezydencje. Biegłem wampirzym tempem w kierunku starych magazynów, które stały na
uboczu miasteczka i węszyłem w poszukiwaniu świeżej krwi. Gdy ją w końcu
wyczułem, zacząłem się skradać, by podejść jak najbliżej. W kręgu stało sześciu
mężczyzn, część z nich miało może mniej niż dwadzieścia lat, a pośrodku
przywiązana do krzesła młoda kobieta. Słyszałem, po odgłosach jakie wydawało
jej serce, że była przerażona, biło ono bardzo szybko, niczym skrzydełka
kolibra. Przyglądałem się scenie, która nie była zbyt przyjemna, nawet dla
wampira.
-Chace! Gdzie żeś
zniknął?!-wykrzyknął najstarszy z nich wszystkich.
Po chwili z budynku naprzeciw wyszedł na moje oko
piętnastolatek, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie rzeczy, które niósł.
Z odległości pięciu metrów dostrzegłem kilka zaostrzonych kołków, drewniany
miecz oraz broń palną. Wyjąłem szybko komórkę i napisałem wiadomość dla mojego
kumpla, który na wszelki wypadek zawsze jest blisko mnie, gdyż z całą pewnością
nie byli to zwykli ludzie.
-No w końcu, dawaj to, bo zaraz
się chyba zanudzę na śmierć.-powiedział znów mężczyzna, biorąc jeden z kołków w
dłoń i kierując go w stronę czarnowłosej. Postanowiłem działać szybko, w
przeciwnym wypadku nie miałbym już kogo ratować. Rzuciłem się na chłopaka
stojącego najbliżej mnie, skręciłem kark i korzystając z zamieszania,
pozbawiłem w ten sposób życia jeszcze dwójkę. Młodego w ogóle nie brałem jako
zagrożenie, był słaby i nie mógłby nic mi zrobić, więc ruszyłem na trzech około
dwudziesto-pięciolatków. Jak na ludzi byli wyjątkowo wyszkoleni w walce z
wampirami, znali nasze słabości i umiejętnie je wykorzystywali, ale nie jestem
młodzikiem, więc dawałem im radę. Gdy wykańczałem ostatnią dwójkę, wyczułem obecność
kolejnej osoby, która zmierzała w moim kierunku, zdekoncentrowałem się, przez
co przeciwnicy dźgnęli mnie kołkami w brzuch. Miałem jednak dużo szczęścia,
gdyż jeszcze parę centymetrów, a dostałbym w serce, napastnicy chcieli mnie dobić, nie pozwolił
im na to jednak mój przyjaciel, który złamał im karki.
-Dłużej się nie dało?-zapytałem
wściekły, próbując podnieść się z trawy, przez co z moich ran mocniej zaczęła
sączyć się rubinowa cieć. Dałem więc na spokój i czekałem, aż kumpel mi pomoże,
co też uczynił po dłuższej chwili przyglądania się wgłębieniom na moim brzuchu.
-Stary, paskudne te dziury,
musisz się szybko posilić.-powiedział zmartwiony Galen.
-Najpierw może dowiem się
czegoś od sprawczyni całego zamieszania? Kim jesteś mała i dlaczego ci łowcy na
ciebie polowali?-rzuciłem w kierunku dziewczyny, kładąc ręce po obu stronach
krzesła i kucając przed nią. Skrzywiłem się lekko i syknąłem, gdy poczułem
silny ból, najwyraźniej adrenalina odeszła.
-Ja nic nie wiem! Mówiłam im,
ale oni twierdzili, że jestem zagrożeniem, więc powinni mnie zgładzić! Kim wy w
ogóle jesteście i co chcecie ze mną zrobić?-wyszeptała ostatnie zdanie, patrząc
w moje oczy.
-Ja jestem Ash Rodriguez,
a to mój znajomy Galen Blackthorn. Nie musisz się nas bać
mała.-powiedziałem, uśmiechając się do dziewczyny, a ona wyglądała na
zszokowaną.
-A-a-ash
Ro-ro-rodriguez?-zapytała drżącym z przejęcia głosem.
-Tak, to właśnie ja. Słyszałaś
o mnie kiedyś?
-Mama mi o tobie mówiła i moi
opiekunowie także. Kiedyś chciałam cię szukać, ale Karen stwierdziła, że mnie
nie zechcesz i żebym dała sobie spokój z tym wszystkim.
-Nie szukam partnerki, przykro
mi młoda. Poza tym jesteś człowiekiem.-rzuciłem zniesmaczony, odsuwając się na
znaczną odległość i podnosząc sztylet wbity w ziemię. Ważyłem go chwilę w
dłoni, po czym podszedłem z powrotem do blondwłosej niewiasty.
-Nie zabijaj mnie! Mam ważne
informacje, poza tym nie chodziło mi o zostanie twoją dziewczyną!-wykrzyknęła
przerażona.
-Spokojnie, chciałem cię tylko
uwolnić z tych więzów, czuję krew sączącą się z otarć, a w obecnym stanie mogę
nie wytrzymać i się na ciebie rzucić.-zaśmiałem się, robiąc to co powiedziałem
i odchodząc w stronę trupów, by się nimi posilić. Wgryzłem się w szyję
pierwszego lepszego mężczyzny, po czym rozkoszowałem intensywnym smakiem
życiodajnego płynu, czując jak rany powoli się goją. To samo zrobiłem z
pozostałymi, chłopak, którego pozostawiłem przy życiu zwiał, ale miałem to
gdzieś. Najedzony spojrzałem na moich towarzyszy i oblizując krew z warg,
przyjrzałem się dziewczynie dokładnie. Wysoka, czarne włosy do pasa, szare oczy
oraz idealne rysy, przypominała mi o mojej ukochanej.
-Zbierajmy się stąd Galen,
niedługo może przybyć więcej łowców, a nie mam zamiaru z nimi dzisiejszej nocy
walczyć. Cholera! Całą magię tego święta szlak jasny trafił! Ty mała idziesz z
nami, mamy do pogadania.-spojrzałem na nią i wskazałem swoje plecy.-Wskakuj,
chcę już być w domu. I radzę mocno się trzymać oraz zamknąć oczy.
Wykonała mnie polecenie i pognałem w stronę pensjonatu,
za mną podążał mój przyjaciel. Rana teraz tylko trochę rwała, ale dało się to
wytrzymać, więc nie narzekałem. Ci łowcy zniszczyli mi moją ulubioną koszulkę!
Niech ich za to piekło pochłonie! Nawet nie zauważyłem kiedy dotarliśmy pod
okno piętrowego budynku, otworzyłem szerzej okno, po czym wszedłem do środka, a
za mną Blackthorn. Z ciągnąłem dziewczynę z moich pleców, podszedłem do walizki
i wybrałem czyste odzienie, idąc następnie do łazienki. Spędziłem tam jakieś pół godziny, po czym
wyszedłem zrelaksowany do moich gości, ubierając przy nich koszulkę i usiadłem
naprzeciwko nich na łóżku.
-Jakie masz te ważne
informacje? Mów szybko, bo śpieszy mi się do Spokane.-rzuciłem
zniecierpliwiony.
-Cóż, nie jestem do końca
człowiekiem, moja matka nim była, a ojciec to wampir.
-Jak to w ogóle możliwe?
Przecież nie istnieję coś takiego jak krzyżowanie się gatunków.-odpowiedziałem
zdezorientowany.
-Mama zmarła w wyniku powikłań
przy porodzie, podobno nie szło jej już pomóc. A ojca nie znałam… aż do
dziś.-spojrzała prosto w moje oczy.
-Chcesz powiedzieć, że mój
kumpel jest twoim starym? Wow!-wykrzyknął Galen.
-Nie, ja nie mam dziecka,
gdybym je posiadał to musiałoby mieć kilkaset lat.-wykręcałem się nadal, nie
mogąc pojąć co się dzieję.
-Mam dokładnie dwieście
osiemnaście lat. Proces starzenia zatrzymał się, gdy miałam osiemnastkę. Z tego
co mi mówiono to mam twoje włosy oraz rysy twarzy i do tego znamię w kształcie
ugryzienia przez psa na przedramieniu. Mama zostawiła mi tylko kolor tęczówek.
-Jak nazywała się twoja matka?
- Rashel
Jordan. Jeśli chcesz możemy zrobić test na ojcostwo.-odparła pewnie.
Byłem w szoku! Nie codziennie dowiadywałem się, że moja
zmarła ukochana była w ciąży i dziecko, które urodziła, stoi właśnie przede
mną. Przecież nic nie było po niej widać,
byłem z nią przez dłuższy czas. Została porwana, a miesiąc później
odnalazłem jej ciało, leżało w środku lasu, było wymizerowane, ale wtedy było
to dla mnie oczywiste. Jak teraz sobie przypominam miała ranę na brzuchu, to w
ogóle się kupy nie trzyma!
-Mama mówiła do mnie, gdy byłam
w jej brzuchu, później nie miałyśmy okazji, bo zmarła nagle. Pamiętam wszystko
i to jest dla mnie dziwne, w końcu byłam maleńka. Wiem że to było prawdziwe, bo
znalazłam list, o którym mi wtedy mówiła. Mam go przy sobie, trochę wyblakł,
ale czytać się jeszcze da.-powiedziała, wyciągając w moją stronę kartkę
papieru, która musiała mieć sporo lat.
Droga
Hope!
Cierpię bardzo wiedzą, że gdy
przeczytasz ten list, mnie już niestety nie będzie z Tobą. Przepraszam. Mam
nadzieję, że uda ci się odnaleźć Twojego ojca, Ash’a Rodrigueza, w razie Jego
nieufności, pokaż Mu ten oto list. Nie zdążyłam Mu o wszystkim powiedzieć za
życia, ale chcę by się Tobą zaopiekował i chociaż w minimalnym stopniu
poprawiła Mu ta wiadomość dalszą egzystencje, bo wiem, że pokocha Cię od razu.
Oddałam swe życie, by wydać Cię na ten świat. Jesteś owocem naszej miłości,
więc rodzina, u której Cię zostawiłam ma za zadanie chronić Twe życie. Podziękuj
im kiedyś za pomoc i dbaj o ojca. Przekaż Mu jak bardzo go kocham i kochać
zawsze będę. Galen ma przestać być takim draniem i poznać w końcu kogoś, kto
wymaże wspomnienia po Hellenie.
Całuje Cię mocno skarbie.
Kochająca na wieki
Rashel Jordan
Po tylu latach moje oczy znów zaczęły nieprzyjemnie
szczypać, a po chwili krople łez wypłynęły na moje policzki. Nie znosiłem tego
uczucia, jakbym na nowo ją tracił. Pismo było autentyczne, nikt nie mógł go
podrobić, więc wszystko to było prawdą. Mam córkę. Te dwa słowa krążyły po
mojej głowie wciąż i wciąż. Nie byłem nigdy na to przygotowany. Ba! Nawet nie
śniło mi się, że mogłem zostać kiedykolwiek ojcem! Poczułem czyjeś ramiona
wokół siebie, więc podniosłem głowę i ujrzałem ją. Moją nadzieję. Te piękne
tęczówki, które były takie podobne do Jej oczu…
Tradycja Sióstr Sinclair
Każda szanująca rodzina ma swoją
tradycję, którą pielęgnuje. Matki przekazują ją swym córką, a ojcowie dumnie
podają dalej synom. Tylko, że ludzkie zwyczaje trwają jedynie dzięki potomkom i
ich pamięci. Natomiast moja rodzina nie zmienia swoich członków już od bardzo
dawna, a nasza tradycja jest zupełnie innego rodzaju niż ta śmiertelna. My,
nieśmiertelni żyjemy zabawą, która umila nam nasz czas zaklęty w wieczności.
Właśnie dlatego moje cztery starsze siostry i ja rok w rok bez mała od dwóch
tysięcy lat spotykamy się, by praktykować naszą tradycję, zabawę czarną magią i
ludzkimi istnieniami. Jesteśmy wampirami. Zimnymi Ludźmi, Istotami Ciemności,
Krwiopijcami- różnie nazywali nas śmiertelni przez te miliony lat istnienia świata.
Biedni, słabi ludzie.
Przemijający. Tacy nikli i delikatni, ale jednak… interesujący. Umiłowani przez
wszechświat. Nieraz piękni i inteligentni, ale nigdy nie mądrzy. Ich
„niby-mądrość” zamyka się w wąskim kole tego, co mogą sami doświadczyć i zrozumieć.
Dlatego właśnie bardzo często można czerpać z nich i ich zachowań
pierwszorzędną rozrywkę. Ludzie są bowiem niezwykle ciekawymi przedmiotami
badań. A najciekawsze w nich jest to, w jaki sposób interpretują słowo
„miłość”.
Nasza siostrzano- wampirza
tradycja polega na wyzwaniu i zakładzie, który czasami, kończy się na
nagrodzie. Losujemy jedną z nas, której jak co roku, zostanie przydzielony
człowiek, którego rozkocha w sobie do szaleństwa, a później zostawi. Cała
zabawa polega na tym, by człowiek ów pocałował cię w noc świętego Walentego.
Wtedy właśnie wygrywasz. Ale żadnych sztuczek! Pozostałe siostry bacznie
obserwują i nie tolerują oszustwa. Każda z nich postawiła coś cennego, na to,
że ci się nie uda. Gdy jednak się powiedzie nagroda jest hojna i darowana bez
szemrania.
Walentynki wypadają za niecałe
dwa tygodnie. Najwyższy czas odwiedzić Gin… Z tą myślą wsiadłam w Irlandii w
samolot i poleciałam do małej wsi w Bułgarii, gdzie mieszkała nasza Wieszczka
Virginia. Była to kobieta, bez której nasza tradycja nigdy by się nie udała,
ponieważ tylko Gin potrafiła czytać tak daleko w przyszłość wampirów i innych
nadnaturalnych stworzeń. Była wyjątkową czarownicą, choć ona sama nigdy nie
przyznałaby się do tego, nawet przed własnym
odbiciem w lustrze. Obawiałaby się tego „co ludzie powiedzą”, bo choć
ogółem świat stał się bardziej tolerancyjny dla nieśmiertelnych, to w wiosce
Gin, ludzie nadal z byle powodu goniliby cię po nocy z widłami i czosnkiem.
Na zaśnieżonym lotnisku nawet
nie popatrzyłam na rząd wymuskanych, identycznych taksówek, gotowych zawieść
cię, gdzie tylko twoja nieistniejąca dusza zapragnie. Dla mnie, wampira, nawet
odrzutowiec porusza się w śmiesznie ślimaczym tempie. Zastukałam czarnymi
kozakami na wysokim obcasie po chodniku i założyłam ogromne, ciemne jak noc
okulary przeciwsłoneczne. Nie karmiłam się już ludźmi, ale wciąż nie mogłam
przestawić się na pigułki, tak jak Florence. Moje tęczówki , choć nie
krwistoczerwone i tak aż nadto rzucały się w oczy swoją pomarańczową barwą.
Ostatnimi czasy żywiłam się chłodną, lekko nieświeżą i na wpół zastygłą krwią
ze szpitali krwi. Różnica może i niewielka, ale mi i tak dawał w kość fakt, że
już nie poluję. Brakowało mi adrenaliny. Z drugiej jednak strony chciałam być
nowoczesna…
Szybkim krokiem minęłam granicę
lotniska. Raz po raz oglądali się na mnie co młodsi mężczyźni. Nawet ci, którym
towarzyszyły dziewczyny i żony. Oczywiście, dla mnie nie była to żadna nowość.
Reagowano tak na moją osobę już ponad półtora tysiąca lat temu. Na ulicy
przystanęłam i wzięłam głęboki wdech pełen spalin. W sumie, nie musiałam
oddychać, ale cóż, dawne nawyki, nic nie poradzę. Stanęłam w rozkroku i
niespiesznie wyciągnęłam z kieszeni swoją ulubioną czarną szminkę, którą
kupiłam swego czasu w Los Angeles. To był niezapomniany tydzień… Muszę to
kiedyś powtórzyć, ale tym razem zabiorę ze sobą Jill. Przydałoby się ją wyrwać
z jej mrocznego, przestarzałego zamczyska pełnego fałszywych legend.
Przeciągnęłam się i zapięłam swoją skórzaną, czarną kurtkę- tę kosmicznie drogą
jakiegoś tam francuskiego projektanta mody. Już nie pamiętam, jak się nazywał,
ale wiem że ubiera Helena Bonham Carter, a ja ją lubię. Imprezowałyśmy razem w
Londynie. Gustujemy w tych samych drinkach.
Obejrzałam się wokoło. Pełno tu
było pachnących świeżą krwią ludzi. Poczułam gorzkie drapanie w gardle. A gdyby
tak, tylko na chwilę przestać przestrzegać tej zimnej diety z plastikowych
woreczków i zatopić ząbki w cieplutkim karku? Na samą myśl takiej uczty na moje
ciemne wargi wstąpił uśmiech. Szybko jednak się opanowałam. Nie! Za duża
przestrzeń, a poza tym już się muszę zbierać. Nie chciałam, żeby moja rodzina
na mnie czekała, spotykamy się przecież tylko raz na cały rok. Strzepnęłam
długie jasne włosy z ramienia i przeszłam jeszcze kawałek, za parking, tam
gdzie zaczynała się przysypana śniegiem dzika droga, biegnąca w przeciwnym
kierunku co jezdnia prowadząca do lotniska. Obejrzałam się jeszcze tylko raz i
ruszyłam biegiem przed siebie. Miałam do pokonania około 120 kilometrów, które
jeśli się sprężę, przebiegnę w niecałe 5 minut. Zapadał już zmierzch, a jak to
mówią nieśmiertelni „po zachodzie słońca ze snu budzą się najmroczniejsze
cienie”. Biegłam więc najszybciej jak umiałam, a moje szpilki prawie wcale nie
dotykały ziemi.
Słońce już zaszło za horyzont,
gdy dotarłam do niewielkiej wioski, rodzinnej miejscowości Gin. Kiedyś
mieszkała tutaj też jej matka i matka jej matki i matka matki jej matki. Znałam
je wszystkie do 10 pokolenia wstecz włącznie. Żeby dostać się do Virginii
należało minąć niewielki placyk i skręcić w niewidoczną drużkę, przy której nie
stała ani jedna latarenka i nie paliło się ani jedno światło w domach po obu
stornach uliczki. Może ich mieszkańcy już spali? Ruszyłam teraz już wolniej, w
ludzkim tempie, szurając eleganckimi kozakami w ogromnych zaspach śnieżnych.
Szłam dobre 10 minut nim moim oczom ukazał się samotny, drewniany domek o
ścianach pokrzywionych ze starości. W oknach także tego domu nie paliło się
żadne światło. Wiedziałam jednak, że to tylko pozory spokojnego życia, które skrupulatnie
utrzymywała tu Gina. Tak naprawdę ta cicha kobieta miała w swojej naturze
ukryte drugie dno, jak każda szafka biurka prezydenta Ameryki. Na ganku
przywitał mnie dźwięk naprężanego łańcucha i dzikie ujadanie psa.
-Alvo, waruj.- rzekłam do czarnego
psa Virginii, nawet na niego nie spojrzawszy.
Weszłam do milczącego domu, nie
wycierając butów. Wiedziałam, że dla Gin bez różnicy było to czy podłoga w
przedpokoju jest czysta, czy brudna. I tak większość dnia spędzała albo w
kościele, albo w piwnicy, gdzie patrzyła przyszłości prosto w szeroko otworzone
oczy.
- Proszę, proszę. Kogo my tu
mamy? Najmłodsza siostrzyczka w końcu raczyła się pojawić?- nie słyszałam jej
kroków. Nim jednak ucichły jej słowa, wypowiedziane z nowym, tym razem
rosyjskim akcentem, do moich nozdrzy doleciała wyrzuta woń winogronowej gumy
balonowej.
- Oj daj spokój, Lacey. Nie
spóźniła się znowu aż tak bardzo. Pamiętasz, jak raz zapomniałaś o naszym
spotkaniu i musiałyśmy naginać tradycję? Przez ciebie przegrałam wtedy zakład!-
syknął inny głos w ciemności, którego oddech pachniał nieco intensywniej
malinową balonówką. Wyłapałam francuski akcent.
- To było 450 lat temu. Wtedy
ludzie nawet nie marzyli o czymś takim jak samolot. A poza tym i tak byś nie
wygrała, Laurie. Szło ci strasznie, a on był taki brzydki i nierozgarnięty.- z
cienia pod schodami wyszła moja pierwsza, druga w kolejności starszeństwa
siostra o krótkich, tlenionych blond włosach i mnóstwie tatuaży. Ubrana była w
stylu dawnego, dobrego punku. Lacey żuła swoją ulubioną fioletową gumę do
żucia, która świetnie współgrała z jej obłędnie fioletowymi, cienkimi ustami.
- No wiesz, jak możesz?!-
żachnęła się jej siostra bliźniaczka i również podeszła bliżej mnie, marszcząc
swoje idealne brwi.
Laurie była moją drugą, drugą
starszą w kolejności siostrą, którą od Lacey odróżnić można było tylko tym, że
miała jaskrawe różowe usta i preferowała gumę o smaku malinowym. Poza tym obie
były identyczne jak dwie krople wody pod względem wyglądu, bo jeśli chodzi o
charaktery, to gdyby zamknąć je w jednym pomieszczeniu na dłuższy czas, chyba
by się pozabijały.
- Hej, Ella. Jak minął ci rok?-
zagadnęła mnie Laurie.
Już miałam odpowiedzieć, gdy w
drzwiach stanęła moja najstarsza siostra Jillian, jak zawsze ubrana nienagannie
w swoją czarną suknię i uczesana tak, jak damy sprzed trzech stuleci. Z takim
wyglądem nie dawała naszemu gatunkowi cienia szans na przetrwanie. Wyglądała
albo jak pomylona dziewczyna, której wydaje się, że jest wampirem, albo właśnie
wampir, który z trudem próbuje udawać ludzką dziewczynę. Gdyby istniał egzamin przystosowania się nieśmiertelnych do
otoczenia, Jill z pewnością by go oblała.
- Ella, miło że jednak wpadłaś.
Dziewczyny, zaczynamy zabawę... Gin i Florence są już na dole. – rzekła, może
tylko trochę zbyt wyniośle. Wiedziałam jednak, że tak jak reszta sióstr nie
może doczekać się losowania.
Wszystkie zeszłyśmy do piwnicy o
kamiennych ścianach i mnóstwie półek, na których leżały różne mniej lub
bardziej niepokojące przedmioty. A wśród tego wszystkiego stała moja ostatnia,
czwarta w kolejności siostra Florence, która w świecie wampirów uchodziła za
stukniętą hippiskę. Moja rudowłosa siostra preferowała koczowniczy tryb życia i
pewne pastylki, które hamowały wampirzy głód, a które nijak miały się do tematu
krwi. Ja i reszta sióstr miałyśmy pewną teorię, że Florence odbiło właśnie
przez łykanie tych tabletek. Zwariowała, próbując oszukać swoją naturę krwawego
mordercy, ale gdybyście ją spotkali, stwierdzilibyście, że chyba brak paru
klepek wcale jej nie przeszkadza.
Obok niej stała niska,
przysadzista kobieta, o obwisłej skórze twarzy i ramion. Miała rzadkie, siwe
włosy zebrane w luźny kok i ogromne, srebrne koła, błyszczące z naciągniętych
płatów uszu. Ubrana była w długą, ciemną spódnicę o kwiecistym wzorze i białą
koszulę, która nadawała jej wygląd cyganki. Gin. Zauważyłam, że wygląda na
zmęczoną i znudzoną, jakby przebywanie w ciemnej piwnicy z pięcioma
wampirzycami, nie było wcale czymś niezwykłym.
- Dobrjie, dziewczyny. – rzekła
nosowym głosem łamaną angielszczyzną o mocnym, bułgarskim akcencie.- Mieli my
to już za sobłą… I spłokoj na cały Błoży rok.- dodała szeptem, choć i tak
wiedziała, że słyszymy ją doskonale.
Ustawiłyśmy się w okręgu, a do
środka weszła Gina. Jak zawsze najpierw musiałyśmy zapłacić. Za każdym razem
dawałyśmy jej to, co miałyśmy najcenniejsze zdaniem Medium. Dla Virginii
sprawiedliwą zapłatą za jej usługi było pięć flakoników naszej wampirzej krwi.
Gdy podałyśmy jej ampułki z czerwoną zawartością, Gin podkasała rękawy i
sięgnęła w fałdy spódnicy, by wyciągnąć trzy kości do gry, każda innego koloru.
Medium zamknęła oczy, zacisnęła palce na kościach i wyszeptała:
Czerwiń
dla serca jednego.
Czerń dla serca drugigo.
Błękit do więzi stwurzenia
i szybkiego rozłuńczenia.
Potem rzuciła w górę kości i
pozwoliła im swobodnie upaść. Gin pochyliła się nad nimi, mrucząc coś do siebie
po bułgarsku. Cała nasza piątka nachyliła się nad kobietą, próbując dostrzec
to, czego i tak nie zdołałybyśmy odczytać. W końcu czarownica wyprostowała się,
czemu towarzyszył głośny chrobot kości jej kręgosłupa. Schowała kości do gry w
fałdy swojej spódnicy i potoczyła wzrokiem swoich mętnych oczu po naszych
twarzach. Napięcie rosło. Każda z nas chciała, żeby padło na nią. Żeby w tym
roku to ona mogła się zabawić ludzkim kosztem. Także ja nie mogłam doczekać się
werdyktu. Gdybym żyła, moje serce z pewnością przyspieszyłoby wtedy swój rytm.
I gdy oczekiwanie stało się niemal nie do zniesienia, Gin odwróciła się twarzą
do mnie i wskazała na mnie swoim kościstym palcem o długim paznokciu.
- Ty.
Wokół rozbrzmiał grupowy jęk
zawodu. Żadna z moich sióstr nie kwestionowała jednak wyboru kości. Podeszłam
do Virginii i razem z nią stanęłyśmy przed lustrem zawieszonym w rogu piwnicy.
Jego tafla nie odbijała jednak ani mnie (co nie było żadną niespodzianką) ani
staruszki. Wieszczka wymruczała kolejne zaklęcie i na powierzchni lustra
pojawiły się ruchome obrazy. Coś na kształt współczesnej telewizji.
Zobaczyłyśmy jakiś podrzędny zakład samochodowy i na wpół rozłożony na części
samochód, przy którym nie było nikogo.
- To Elli trafił się samochód?
Ona ma uwieść samochód?- spytała Florence rozmarzonym głosem. Pozostałe siostry
uciszyły ją sykiem.
Ja jednak nie zważałam na ich
szepty i bez mrugnięcia powieką nadal wpatrywałam się w wóz. Zauważyłam, że
spod podwozia auta wystają brudne adidasy i nogi w obszernym niebieskim
kombinezonie. Nagle nogi poruszyły się i spod samochodu wysunęła się cała
postać umorusanego olejem chłopaka o mocnych, odsłoniętych ramionach i czerwoną
czapką, nasuniętą na czoło, daszkiem do tyłu. Odłożył klucz szwedzki do
skrzynki na narzędzia i wstał, by przywitać się z jakimś chłopakiem o ciemnych
kręconych włosach, który musiał być jego dobrym znajomym.
- Nazywła się Jerry Howell i
mieszkła W San Diego w Kalifornii-
rzekła Gin. – A teraz wynocha, łutro z rana odwiedzi mnie ksiądz Vincenty. Ma
was tłu nie być. W ogóle. W Bułgarii. Wynocha!
Wygoniła nas na górę, a później
niemal wykopała za próg, zatrzaskując za nami drzwi. Pomału zeszłyśmy po
schodach i ruszyłyśmy drogą w kierunku małego placyku. Jill przewodziła
nam, krocząc dumnie z przodu Laurie i
Lacey szły po bokach, trzymając ręce głęboko w kieszeniach, a Florence ciągnęła
się daleko za nami, bosymi stopami zostawiając w śniegu małe, płytkie ślady. Ja
szłam pośrodku, pochłonięta wesołymi myślami o czekającej mnie zabawie. Gdy
dotarłyśmy do placyku, zatrzymałyśmy się, tak jak zawsze i nastąpiła wymiana
ofert. Stwierdziłam, że jeśli uda mi się uwieść tego Jerry’ego w tydzień, to
zyskam naprawdę dobre nagrody. Jill zaoferowała swoje dwa najlepsze hucuły, Lacey
motocykl ninja kawasaki, Laurie odda mi na własność swoją francuską winnicę, a
Florence wyhandluje mi u znajomej Wiedźmy niezwykle rzadki Wisior Snu, który
pozwoli mi zasypiać i śnić, prawie jak człowiek. Jeśli jednak bym przegrała,
musiałabym każdej oddać to, co ona sama sobie zażyczy. Sęk tkwi w tym, że na
początku zabawy ujawniane zostawały tylko nagrody, a kary były tajemnicami, aż
do rozstrzygnięcia.
Tutaj też się pożegnałyśmy.
Każda z nas podróżowała do miejsca zamieszkania człowieka osobno. Pierwsza
dotrzeć musiałam ja. Takie były zasady. Później siostry przybywały w kolejności
starszeństwa, a każda z nich ukrywała swoją obecność przed wszystkimi
pozostałymi, jednocześnie nie spuszczając z oka wybranej siostry.
- Cóż, Jill, na razie wracaj do swojej
zatęchłej rudery w Transylwanii i nadal wmawiaj spoconym turystom, że Dracula
był facetem.- stwierdziła beztrosko Lacey na odchodnym, odwróciła się i
pobiegła w ciemność nocy.
Moje pozostałe trzy siostry
także ruszyły biegiem, każda w inną stronę. Ja jeszcze chwilę stałam w mroku,
czując jak na moich policzkach osiadają śnieżynki. Choć w moich żyłach od
bardzo dawna nie płynęła już krew, moja skóra nie była lodowata i twarda. Tak
przedstawiają wampiry w książkach, ale naprawdę nasze ciała mają może dziesięć
stopni mniej niż ludzkie i nie budzą strachu swoją chorobliwą bladością. To
bardzo przydatne cechy wyglądu, ponieważ ludzie przywykli do jednego schematu
naszego wyglądu. Naszym jedynym słabym punktem są oczy, ale cóż, w dwudziestym
pierwszym wieku można kupić soczewki o dowolnym kolorze. Nikt nic nie
podejrzewa i wszyscy mają się dobrze…
Popatrzyłam w ciemne niebo
zasnute chmurami. Nie było Księżyca. Nie było gwiazd. Dla nieśmiertelnych to
dobra wróżba. Jedyna jasność nocy oświadcza, że nie będzie mieszała się do
naszych spraw. Uśmiechnęłam się pod nosem i także rozpłynęłam się w mroku.
Sześć godzin później znów byłam w Irlandii, w swojej rozległej posiadłości,
gdzie spędzałam większość wieczności w ciągu ostatnich ośmiu lat. Wiedziałam,
że mój czas tutaj dobiega pomału końca, ponieważ przyjechałam tu jako
osiemnastolatka, a po prawie dekadzie wyglądam zupełnie identycznie. Nawet
najbardziej uprzejmi ludzie w okolicy w końcu zaczną coś podejrzewać. Podjęłam
więc decyzję, że wyjadę stąd teraz już na zawszę i po wygranej tradycji,
poszukam domu gdzieś po drugiej stronie kuli ziemskiej. Swego czasu spodobało
mi się w Polsce… Ostatnio mieszkałam tam 500 lat temu. Nie ma więc obaw, że
ktoś mnie rozpozna. Zaśmiałam się w duchu. Jak ten czas szybko leci! Ach, robię
się coraz bardziej sentymentalna, muszę coś z tym zrobić. W trzy godziny
pakowania w wampirzym tempie, byłam spakowana do dwóch waliz do Kalifornii i
właśnie kończyłam zaklejać ostatnie pudło podpisane jako „Książki 1720-1814”.
Kochałam literaturę i dorobiłam się sporej biblioteczki. Zamierzałam tu wrócić
tylko po to, by zabrać swoje spakowane rzeczy i zacząć kolejne życie zupełnie
gdzie indziej. Teraz natomiast musiałam jeszcze tylko kupić bilet na
najwcześniejszy lot do San Diego i pokazać siostrom, jak uwodzi się człowieka.
Miałam ogromną ochotę na tę winnicę Laurie…
Następnego dnia moja stopa w
wysokiej, niebieskiej szpilce stanęła na lotnisku w Kalifornii. Głupie słońce! Mimo
iż jasne promienie tylko mnie muskały, czułam jak cała skóra piecze mnie
nieprzyjemnie. Przez słońce wampiry nie stawały teatralnie w płomieniach ani
nie świeciły się jak kula dyskotekowa (też pomysł!), ale odczuwały stały
dyskomfort, co jest oczywiste, bo przecież jak sama nazwa wskazuje jesteśmy
Istotami Ciemności. Tak czy inaczej, tym razem skorzystałam z dobrodziejstw
tutejszych taksówkarzy i łaskawie pozwoliłam zawieść się do najlepszej
dzielnicy w San Diego, gdzie parę godzin temu zarezerwowałam apartament na
ostatnim piętrze w najbardziej ekskluzywnym hotelu, jaki udało mi się znaleźć.
Gdy zmachany kamerdyner
przytaszczył moje bagaże i zamknęłam za sobą drzwi apartamentu, od razu
przystąpiłam do działania. Gin powiedziała mi jedynie jak nazywa się człowiek i
gdzie mieszka. Do mnie należało odnalezienie jego życia. Na jakiej ulicy mieszka? Ile ma lat? Z kim się spotyka? Co
lubi? Dopiero gdy znajdę odpowiedzi na te pytania, będę mogła do niego pójść i
zawrócić mu w tej jego ptasiej główce. Pochyliłam się nad mniejszą walizą i
otworzyłam ją. Z bocznej wewnętrznej kieszonki wyciągnęłam worek mojej
ulubionej AB. Czas na obiad! Nie za słodka, nie za kwaśna- po prostu w sam raz.
Gdy się posiliłam od razu poczułam się lepiej, a z ramion zniknęły lekkie zaczerwienienia.
Znów zaczęłam grzebać między ubraniami i spomiędzy bluzek wyłuskałam mały
słoiczek, który lśnił ciemnym blaskiem. W słoiczku coś zawirowało i oczom
ukazała się moja Wróżka Elizin.
- Mam dla ciebie zadanie.-
rzekłam do niej, odkręcając słoik.
Elizin sfrunęła na moje ramię,
otaczając mnie czarno-fioletowym pyłkiem. Przeciągnęła się i ziewnęła. Ze
wszystkich sił próbowała zamanifestować
jak bardzo jej to nie obchodzi, ale gdy się odezwała, zdradziło ją brzmienie
jej cieniutkiego głosu:
- Kto tym razem?
- Niejaki Jerry Howell. Wiesz co
masz robić.
Wróżka kiwnęła głową i wyleciała
przez uchylone okno, na zalane słońcem ulice gorącego San Diego. Była moim
szpiegiem już od blisko tysiąca lat. Zawsze mogłam na niej polegać. Wiedziałam,
że za góra dwie godziny wróci i zda mi dokładną relację z przeciętnego dnia
tego całego Jerry’ego. Dostanę jego rozkład dnia, to co jadł, co pił, co mówił,
nawet o czym myślał. Będę znała jego ulubiony kolor i film, oraz dowiem się czy
lubi brukselkę, czy nie. Czasami czułam się, jak jakaś nabuzowana nastoletnia
fanka, która ma świra na punkcie gwiazdora filmowego. Średnio mi się to
podobało, ale tradycja jest tradycją, a siostry już się pewnie kręcą w okolicy…
Próbując czymś zapełnić czas
zaczęłam rozpakowywać się w ludzkim tempie. Układałam ubrania w szafie
wystarczająco długo, by Elizin zdążyła wrócić. Gdy zastukała małą piąstką w
szybę, właśnie skończyłam ustawiać ostatnią, piętnastą parę butów, przy
komodzie w przedpokoju.
- I jak?- zagadnęłam ją, gdy
wpuściłam ją do środka.
- Tym razem ci się trafiło,
Ella. Niezłe z niego ciacho.- zaczęła Wróżka, gdy już odsapnęła na ogromnym
łóżku, z którego nie zamierzałam korzystać. – Ma 19 lat i rok temu skończył
szkołę. Teraz pracuje w warsztacie samochodowym na obrzeżach miasta. Może i nie
jest typem inteligenta, ale mięśnie ma obłędne!
- Ma dziewczynę?- chciałam
wiedzieć.
- Nie. Zerwał z taką jedną
Halley z pół roku temu. Rana zagojona.-
Ale świeża, pomyślałam. Może to i dobrze? Serce nie będzie tak bolało,
gdy szwy puszczą. Spytałam o jego zainteresowania.
- Samochody, gry wideo, filmy akcji i
horrory, komiksy Marvel, Star Treck oraz football. Poza tym uwielbia jeść pizzę
i różne odgrzewane fastfoody. Mieszka z kumplem Ivanem Dike w starej kawalerce
na St Propez Bistro nad jedną z kawiarni. Ma dwie starsze siostry, które
studiują w innych stanach, a jego rodzice rozwiedli się pięć lat temu.
Jednym słowem, by podbić serce
Jerry’ego Howella muszę stać się gorącą laską uwielbiającą samochody i
Spidermana. Słowem genialnie. Po prostu wyśmienicie! Dlaczego nie mógł mi się
trafić jakiś bogaty biznesmen, który traktowałby mnie jak księżniczkę i kupował
drogą biżuterię?
- Nie myśl tak. To miły
dzieciak.- stwierdziła Elizin w odpowiedzi na moje myśli.
Oby miała rację. Jeśli jednak
się myli, z pewnością przegram…
W nocy wybrałam się na krótki
obchód miasta, w którym przyjdzie mi spędzić bity tydzień, uganiając się za
jakimś mechanikiem. Stwierdziłam, że San Diego samo w sobie jest uroczym
miastem, pełnym zabawnych, pijanych ludzi i z piękną plażą. Szybko jednak
wróciłam do hotelu, ponieważ zapach ciepłych ciał i krążącej w nich krwi
doprowadzał mnie na skraj obłędu. Czym prędzej zamknęłam drzwi swojego
apartamentu i niemal rzuciłam się do walizki, gdzie przechowywałam mały zapas
moich posiłków. Wbiłam zęby w worek i w parę sekund wyssałam jego czerwoną
zawartość.
- Od razu lepiej, co nie El? –
głęboki, męski głos. Nie musiałam podnosić oczu, by odgadnąć kto zaszczycił
mnie swoją wizytą.
- Witaj, Cato.
Leżał na łóżku z rękami
beztrosko założonymi za głową. Ubrany był w biały podkoszulek, czarne, skórzane
spodnie gwiazdy rocka i długi, ciemny, ciężki płaszcz. Brązowe włosy jak zawsze
ułożone miał idealnie niedbale na żel, a na kwadratowej szczęce widniał lekki
zarost. Facet jak ze snów, prawda? Wampir usiadł i poklepał miejsce obok
siebie. Nie skorzystałam z zaproszenia. Utkwiłam w nim swoje pomarańczowe
spojrzenie i założyłam ramiona na piersi.
- Pewnie zastanawiasz się co
tutaj robię?- zagadnął mnie luźno i gdy nie doczekał się odpowiedzi ciągnął
dalej.- Otóż usłyszałem, że w tym roku to tobie przypadła tradycja i
stwierdziłem, że z chęcią oglądnę zaproponowane przez ciebie widowisko…
- I to cię tu sprowadza? Mój
zakład?- spytałam, marszcząc sceptycznie brwi. Przez chwilę mierzyliśmy się
wzrokiem. Cato miał krwistoczerwone tęczówki. Nagle kącik jego ust drgnął i
intruz wybuchnął śmiechem.
- Dobrze! Masz mnie! Chciałem
cię znów zobaczyć, moja śliczna ptaszyno. Stęskniłem się za tobą. Żadna
dziewczyna z Las Vegas nie może równać się z twoim błyskotliwym towarzystwem!
- Pochlebiasz mi i mojej
whisky.- odparłam, kierując się do drzwi.- Ale myślę, że lepiej będzie jeśli
przenocujesz gdzieś indziej. W mieście jest tyle pięknych kobiet, któraś na
pewno zaprosi cię do siebie w tę ciemną noc. – stwierdziłam, pokazując mu
gestem, żeby się wynosił.
Cato dźwignął się ciężko i
niechętnie z łóżka i wolnym krokiem ruszył przez pokój. Gdy mnie mijał
pocałował mnie przelotnie w policzek i wymruczał:
- Jakby co, to wyślij Elizin.
Ona już mnie znajdzie. Na razie piękna.- zamknęłam za nim cicho drzwi i więcej
o nim nie myślałam.
Resztę nocy spędziłam na
starannym obmyślaniu planu działania i rozpisywania go w czasie aż do 14
lutego, w walentynki. Teraz znając zainteresowania i charakter Jerry’ego mogłam
stworzyć swoją nową postać, dziewczynę, w której chłopak zakocha się dosłownie
z miejsca. Tuż nad ranem przebrałam się jeansowe spodnie, koszulę w kratkę i
ciemną kurtkę na dwa zamki. Ubrałam też jedyne w mojej kolekcji trampki, które
miałam chyba na stopach po raz pierwszy w życiu. Nie zapomniałam oczywiście o
moich okularach przeciwsłonecznych, które na szczęście w tym słonecznym miejscu
nie rzucały się zbytnio w oczy. Tak przygotowana wyszłam na ulice miasta.
Postanowiłam, że przez jakiś czas będę obserwowała człowieka z ukrycia.
Przyczaiłam się koło jego
mieszkania i przez cały dzień łaziłam za nim, przysłuchując się jego rozmowom z
Ivanem i w pracy z klientami. Jerry nie był facetem, który zwaliłby z nóg każdą
dziewczynę. Moim zdaniem był typem miłego chłopaka z sąsiedztwa, z którym można
godzinami grać w strzelanki na x-boksie i jeść kubełki lodów waniliowych. Na
obserwowaniu mojego tegorocznego człowieka zleciały mi dwa dni. Trzeciego już
wiedziałam co, jak i kiedy mam zrobić, by Jerry pocałował mnie za te cztery
dni.
Nad ranem następnego dnia
ubrałam się w ciemne spodnie i jasną bluzkę - tak chodzili tu ludzie w zimie. W
głowie miałam już starannie ułożony plan, który waśnie zaczynałam wcielać w życie.
Ruszyłam szybkim, wampirzym tempem, mknąc z prędkością niedostrzegalną dla
ludzkiego oka. Parę minut później stanęłam na ciemnej, pustej ulicy prowadzącej
krętą spiralą do miasta. Nie musiałam długo czekać. W oddali ujrzałam szybko
zbliżające się reflektory wozu i usłyszałam pisk mocno przyciskanych hamulców,
gdy światło lamp samochodu padło na moją twarz. Podeszłam do pojazdu i
zamaszyście otworzyłam drzwi samochodu.
- Wysiadaj.- rzuciłam. Chłopak,
siedzący za kierownicą, wyglądał na całkowicie zdezorientowanego. Powtórzyłam
więc polecenie. Wysiadł, podnosząc nieco ręce w uspakajającym geście.
- Dawaj kluczyki.- rozkazałam.
Nie zareagował. Pewnie myślał, że to jakiś chory żart. Sorry, skarbie, ale tak
się składa, że mówię poważnie. Szkoda, że nie współpracujesz, pomyślałam
gorzko. Ściągnęłam okulary i popatrzyłam mu głęboko w ciemne oczy.
Najpierw chłopak otworzył
szeroko usta, gdy w półmroku zobaczył lśniące
pomarańczowe tęczówki, ale gdy moja moc zaczęła działać, jego twarz
odprężyła się, a chwilę później już pędziłam szosami w darowanym grzecznie
wozie. Kolejny przystanek: warsztat samochodowy Garry’s, dotrę tam za jakieś
cztery godziny. Samochód chodź nie z ostatniej linii produkcyjnej przez całą
drogę spisywał się bez zarzutu. Niedobrze. Trzeba go trochę pogruchotać. Po
skończeniu demolki zatrzasnęłam klapę i spróbowałam odpalić silnik. Zaskoczyło
dopiero po trzecim podejściu. I tak, koło za kołem dotoczyłam się żałośnie na
podjazd miejsca pracy Jerry’ego Howella. Nim wysiadłam poprawiłam jeszcze włosy
i nałożyłam kolejną warstwę błyszczyku. Potem wysiadłam i już całkiem weszłam w
swoją żałosną, ale dobrze opłaconą rolę.
- Halo? Jest tu kto? Potrzebuję
pomocy mechanika!- krzyknęłam łamiącym się, zmartwionym głosem niewiasty w
potrzebie. Długo nie musiałam czekać, bo oto pojawił się mój rycerz w lśniącej
zbroi, albo raczej mechanik w zabrudzonym smarem kombinezonie. Jerry.
- W czym mogę pomóc?- spytał
sympatycznym, energicznym głosem.
- Coś się popsuło w moim
samochodzie…- uśmiechnęłam się do niego ze smutkiem.
- Już zaraz sprawdzimy.- odrzekł
chłopak, podkasując rękawy.
Podeszliśmy razem do mojego
kradzionego samochodu, a Jerry spojrzał pod maskę. Z wozu buchnął ciemny dym.
Skrzywiłam się, ale w duchu stwierdziłam, że to dobrze. Im więcej usterek, tym
lepiej dla mojej wygranej, prawda? Chłopak szybko zabrał się do oglądania
szkód. Chyba podejrzewał, że ktoś pomógł wykończyć ten silnik, ale nie
powiedział tego wprost. Człowiek zaczął naprawę. Sprawnymi ruchami coś
podłączał, coś podkręcał. Pracował na słońcu i po chwili na jego czoło wstąpił
pot. Starł go szybko wierzchem dłoni. Stałam tuż obok, niby to z zaciekawieniem
oglądając jak idzie naprawa.
- Interesuję się samochodami,
ale nigdy nie rozumiem ich mechanizmów. Gdy działają dobrze i gładko się je
prowadzi dostarczają niesamowitych
emocji, ale gdy są zepsute przykro się na nie patrzy.- zagadnęłam go po
pewnym czasie milczenia. Jerry spojrzał na mnie przelotnie.
- Nie jesteś stąd.- rzekł po
chwili.
- Skąd wiesz?
- Masz obcy akcent. I rejestracja
nie jest z San Diego.- A Elizin mówiła, że nie jest inteligentny… Wóz rzeczywiście
miał blachy z Sacramento, wcześniej nawet tego nie zauważyłam.
- Racja. Nie jestem. A samochód
pożyczyła mi przyjaciółka. Jeśli go nie naprawisz, chyba mnie zabije…
W tym momencie Jerry wyprostował
się i zamknął klapę wozu. Otrzepał ręce i uśmiechnął się do mnie. Miał szeroki
uśmiech białych zębów.
- Zobaczymy czy działa?- spytał.
Działał. Może nawet lepiej niż wcześniej.
- Prawdziwa złota rączka.-
stwierdziłam z uznaniem.
Chłopak wzruszył skromnie
ramionami. Poszliśmy do warsztatu, gdzie zapłaciłam mu śmiesznie małą sumę za
usługi. Ociągałam się z pożegnaniem. Spokojnie, niby to od niechcenia
zagadnęłam go, tak po prostu, jak zwykła ludzka dziewczyna normalnego ludzkiego
chłopaka. Przedstawiliśmy się sobie jako Jerry i Ella i podaliśmy sobie ręce. Z
pewnością zauważył moją chłodną skórę, ale pewnie pomyślał, że mam problemy z
krążeniem krwi (czy tylko mnie to śmieszy?). Wywiązała się ciekawa (dla
Jerry’ego) rozmowa o najnowszym filmie na podstawie jednego z komiksów Marvel.
Miałam w tego typu zagraniach tysiącletnią praktykę. Finał nie mógł być więc
inny od przewidywanego.
- Dałabyś się gdzieś zaprosić,
gdybyś była w okolicy i akurat nie miała nic lepszego do roboty?- spytał Jerry
trochę niepewnym głosem. Chyba wątpił w to, czy się zgodzę. Za to ja miałam już
wcześniej przygotowaną odpowiedź.
- Pewnie. W San Diego zabawię
jakiś czas, z chęcią dam się gdzieś zabrać… - kolejny słodki uśmiech. Zakłamany
i z góry opłacony. Nic nie poradzę. Taka już moja zimna, wampirza natura.
- To co, może jutro?-
zaproponował Jerry już pewniej. Zgodziłam się.
Wymieniliśmy się numerami
telefonów, a gdy odjeżdżałam, chłopak pomachał mi na pożegnanie. Odmachałam.
Gdy nie widziałam go już w lusterku, wypuściłam ze świstem powietrze. I po
wszystkim. Koniec flirtowania z człowiekiem na ten dzień. Teraz prosto do
swojego pokoju hotelowego, kąpiel i dwa porządne woreczki krwi na kolację.
Wzięłam długi prysznic i zmyłam z
siebie biały, wszechobecny tu pył. Pozwalając strugom zimnej wody obywać mi
twarz, myślałam o tym człowieku i zastanawiałam się, gdzie zabierze mnie jutro
na randkę. Wiedziałam, że to niedorzeczne, ale naprawdę nie mogłam się
doczekać, by przekonać się na co stać biednego mechanika, kochającego podrzędne
kino dla miłośników komiksów, tuczące pseudożarcie i samochody. Od razu
przebrałam się w to, w czym miałam zamiar jutro uwieść Jerry’ego. Białą,
koronkową sukienkę z niebieskimi detalami i granatową kurtkę. Ułożyłam też włosy
i pomalowałam oczy. Potem wyciągnęłam z kosmetyczki pudełeczko soczewek o
brązowym kolorze. Moje drapieżne oczy wyglądały w połączeniu z nimi ledwie
zadowalająco i mało naturalnie, ale przecież nie mogłam pójść w okularach
przeciwsłonecznych.
Gdy przechodziłam obok idealnie
zasłanego łóżka kątem oka mignęło mi coś srebrnego. Na pościeli leżał listek
malinowej gumy do żucia w srebrnym papierku. Laurie, pomyślałam. Podniosłam
gumę z łóżka i odwinęłam ją. Na odwrotnej stronie sreberka, napisane było nieco
niedbałym pismem:
Nieźle ci idzie, Ella.
P.S. Uważaj na Cato.
Twoje siostry, które zawsze obserwują.
Nalałam sobie krwi do szklanki i
zmieszałam ją z whisky. Tak przygotowany drink wypiłam jednym haustem. Cato?
Czego ten wampir ode mnie chciał? To co między nami było skończyło się już
dawno temu. Zapomniałam o nim i zagrzebałam go już na zawsze, w miejscu w mojej
głowie, którego nie zdołam nigdy odnaleźć. Nie zamierzałam do tego wracać… Z
pijaczych myśli wyrwało mnie buczenie komórki, zwiastujące nową wiadomość.
Odlazłam telefon w kieszeni szortów i przeczytałam wiadomość:
Miałabyś coś przeciwko podwójnej randce? Mój przyjaciel
Ivan zabrałby się z nami razem ze swoją dziewczyną Brian. – Jerry.
Przygryzłam wargę. Jak mam
zawrócić w głowie biednemu człowiekowi, gdy tuż obok siedzi inna para
zakochanych ludzi? To gorsze niż przyzwoitka. Gorsze niż świadomość
niewidzialnej obecności czterech starszych sióstr! Zgrzytając zębami z
bezsilnej złości odpisałam, używając słodkich słówek:
Och, będzie wspaniale! Rzadko chodzę na takie randki, to
może być niezła zabawa.- Ella.
Prychnęłam pogardliwie, gdy
chwilę później przyszła odpowiedź.
To OK. Dzięki, że się zgodziłaś. Przyjadę po Ciebie o 18. J- Jerry.
Wysłał mi buźkę. Czy ja też
powinnam? Napisałam sms-a z adresem mojego hotelu i jakimś kolejnym miłym
zdaniem, po czym dodałam dwie buźki, choć wiedziałam że to niedorzeczne i
dziecinne.
Od tego czasu moja komórka
zamilkła, a ja z braku jakiejkolwiek innej rozrywki, włączyłam denną
amerykańską telewizję. Gdybym była człowiekiem zasnęłabym przy jej monotonnych
dialogach i poruszających się obrazach, ale niestety nie miałam tego przywileju
i męczyłam się tak bez przerwy przez resztę nocy i większość dnia. Wampirzy
czas biegł inaczej, więc te wszystkie godziny spędzone przed telewizorem, były
dla mnie jak mrugnięcie okiem dla człowieka. Mimo to musiałam dbać o pozory i w
pewnym momencie zorientowałam się, że należałoby coś zamówić do jedzenia dla
zachowania ludzkich pozorów. Stwierdziłam, że zaszaleję i zażyczę sobie cały
wózek frykasów, które i tak suma summarum wylądują w koszu na śmieci.
Gdy „zjadłam” ogromnego homara z
krewetkami i innymi obślizgłymi rybami oraz coś co nazywało się „Melodia
Orzeźwienia” wybiła 17,59; a minutę później dostałam wiadomość od Jerry’ego, że
czeka na mnie w hollu głównym. Nie zwlekając, zjechałam windą na sam dół. Stał
tam. Wyglądał naprawdę całkiem zadowalająco, choć daleko mu było do klasy
włoskiego miliardera. Przywitaliśmy się, a ja pocałowałam go delikatnie w
policzek. Wiedziałam, że mu się spodobało. Do naszej siostrzanej tradycji
liczył się jedynie pocałunek w usta, więc nie łamałam swoim zachowaniem reguł
gry.
Wyszliśmy na ulice i
skierowaliśmy się do zaparkowanego nieopodal samochodu, który należał do
Jerry’ego. Gdy usiadłam na przednim siedzeniu zostałam zapoznana z przyjacielem
mojego człowieka Ivanem, z którym znali się od czasów podstawówki i Brian,
ciemnoskórą dziewczyną Ivana. Pojechaliśmy do jakiejś podrzędnej restauracji,
gdzie serwowano ogromne talerze mało grzybowych ravioli i rozgotowane spaghetti
z rzadkim sosem pomidorowym. Z jednej strony co moi towarzysze będą jedli i czy
im to będzie smakować, było mi więcej niż obojętne, ale problem pojawił się
wtedy, gdy zrozumiałam, że mi także przypadnie w udziale kluskowa góra
zagłady. Na samą myśl o ludzkim jedzeniu
robiło mi się niedobrze. Musiałam coś wymyśli, no i przyciśnięta do muru
oczywiście wymyśliłam.
- Och, przepraszam, zapomniałam
wspomnieć, że jestem na diecie bezglutenowej. Choruję, na niezwykle rzadką
przypadłość…
- Dlaczego nam nie powiedziałaś?
Poszlibyśmy do kina, czy coś.- zmartwił się Jerry.
- Mogę spytać, co to za choroba?
Może da się to jakoś obejść. Poprosimy szefa kuchni i coś wymyślimy. –
zaproponował Ivan, dziwnie świdrując mnie swoimi ciemnymi oczami. Udałam, że
nie dostrzegam fałszywej nuty w jego tonie i oparłam swobodnie:
- To taka dziwna choroba. Wciąż
zapominam nazwy, to jakiś łaciński zwrot. Z resztą czy to ważne na co choruję?
Zmieńmy proszę temat, to ma być miły wieczór.- Ivan i Brian wymienili
porozumiewawcze spojrzenia.
Od tego momentu rozmowa wyraźnie
się nie kleiła. Na zmianę Jerry i ja próbowaliśmy poruszać kolejne
niezobowiązujące, zupełnie mi obojętne tematy, ale Ivan odpowiadał sylabami, a
Brian tylko dźgała swoje ravioli, raz po raz zerkając na mnie spomiędzy swoich
czarnych, prostych włosów. Ledwie mogłam usiedzieć na miejscu. Miałam jakieś
niejasne przeczucie, że tych dwoje doskonale wie, że moja choroba o
skomplikowanej łacińskiej nazwie brzmi: wampiryzm. W końcu ta beznadziejna
randka dobiegła końca, a Jerry odwiózł mnie do hotelu. Gdy wysiadałam Brian
spojrzała na mnie jednoznacznie i rzekła:
- Miłych snów, Ella. Cieszę się,
że cię spotkałam. Do następnego.- To zabrzmiało jak groźba. Ona wiedziała. I z
pewnością wiedział też Ivan. Tylko skąd?
Pożegnałam się z Jerrym i znów
pocałowałam go w policzek, ale tym razem chłopak przytrzymał mnie dłużej i
staliśmy tak w hollu hotelu, zamknięci w uścisku. Zakochani? Oby tak, bo wtedy
wygram zakład. Gdy zamknęłam za sobą drzwi swojego apartamentu od razu
wywołałam moją wróżkę.
- Elizin, sprawdź dla mnie dwoje
ludzi. Mają na imię Ivan i Brian. Oni chyba wiedzą, że jestem wampirem.
Elizin nie zadawała pytań
żadnych. Bez słowa wyleciała w ciemną noc San Diego, by już nie wrócić.
Czekałam na nią długo. Cały następny dzień i całą noc. Moja wróżka jak dotąd
zawsze wracała po najwyżej paru godzinach. Cokolwiek się zdarzyło, to nie byli
ludzie…
Usiadłam zrezygnowana na
podłodze i oparłam się o łóżko. Nigdy wcześniej tak nie robiłam. Pochłonęły
mnie myśli. Skoro Ivan i jego dziewczyna nie byli ludźmi i doskonale wiedzieli,
że ja też człowiekiem nie jestem, to dlaczego nie ujawnili się przede mną?
Przecież nieśmiertelni nie ukrywają przed innymi nieśmiertelnymi swojego
pochodzenia. Chyba że… Chyba że… W tym momencie moja komórka zabuczała, a ja
ruchem palca po ekranie wyświetliłam nową wiadomość:
Przepraszam, że wczoraj nie wyszło. Nie wiem, co wstąpiło w
Ivana. Normalnie to naprawdę fajny koleś. Może powtórzymy dzisiaj w kinie?
Sami? Bezglutenowo? J- Jerry.
Szybko wystukałam odpowiedź.
Nic się nie stało. Było miło. W twoim towarzystwie… Pewnie,
że możemy powtórzyć. BezglutenowoJ J- Ella.
I w taki oto sposób, dzień przed
walentynkami mój człowiek zaczął o mnie zabiegać. Przebrałam się więc w inną
sukienkę. Tym razem czerwoną, bawełniana, do połowy uda i czarną, skórzaną
kurtkę oraz czarne, błyszczące pantofelki. Wyglądałam wręcz zabójczo. Gdy
stanęłam przed Jerrym wiedziałam, że też tak pomyślał. Zobaczyłam to w jego
oczach.
Film był lekko mówiąc beznadziejny.
Jednak i tak nasza znajomość z człowiekiem wstąpiła na wyższy poziom, ponieważ
Jerry podczas seansu wziął mnie za rękę i nie puszczał do końca naszej kinowej
randki. Jego bliskość cieszyła mnie i jednocześnie napawała strachem. W pewnym
momencie poczułam bowiem coś, co było mi zupełnie obce…
Po skończeniu filmu wyszliśmy z
chłopakiem na zewnątrz i zaczęliśmy spacerować wzdłuż ulicy, patrząc wysoko w
ciemne niebo. Światła miasta niestety przysłoniły gwiazdy. Wtedy właśnie on tak
na mnie popatrzył. Przestraszyłam się, że pod moimi brązowymi soczewkami
dostrzegł błysk pomarańczu, ale to nie było to. Nagle jego twarz się zmieniła,
jakby odprężyła i Jerry pogładził mnie po policzku. Później dotknął jaszcze
włosów, przymknął oczy i nieśpiesznie przysunął swoje usta do moich.
Automatycznie odskoczyłam, co wywołało jedynie falę zażenowania z obu stron.
Nie mogłam pozwolić pocałować się za wcześnie. Wtedy przegrałabym. To musiało
stać się w noc świętego Walentego i ani dzień wcześniej.
- Przepraszam, ja…- zaczął on,
ale uciszyłam go gestem dłoni.
Ponowiliśmy przerwany spacer,
milcząc w zadumie. Potem wsiedliśmy do jego samochodu, ale Jerry nie zapalił
silnika. Westchnął tylko ciężko i spojrzał na mnie.
- Pokłóciłem się z Ivanem. To
była głupia sprzeczka. Ciągle powtarzał, że nie dostrzegam różnym istotnych i
niebezpiecznych spraw i że… że ty jesteś taką właśnie sprawą.- za chwilę
zamilkł, by zaraz kontynuować.- Wyjechał. Sam nie wiem dokąd. Myślałem, że
wróci. Ale nie ma go już od dwóch dni, a Brian też nie odbiera telefonów…
Moja wampirza intuicja kazała mi
się obawiać tego Ivana i jego dziewczyny. Wcześniej po prostu zastanawiałam się
nad przyczyną ich zachowania do mnie. Teraz
bardziej obawiałam się skutku.
- Wróci. Najlepsi przyjaciele
zawsze wracają. Nie myśl tak o tym. Nie obwiniaj się. Kłótnie zdarzają się
każdemu, a pamiętaj, że najwięcej nieporozumień jest zawsze w rodzinie.-
stwierdziłam, na co chłopak uśmiechnął się do mnie niemrawo i odpalił
samochód.
Tym razem nie chciałam
pożegnania. Po części dlatego, że tak naprawdę szczerze polubiłam Jerry’ego
Howella, a poczęci dlatego, że jakaś część mnie bała zostać sama w obcym
miejscu ze świadomością, że coś z pewnością jest nie tak. Może byłam
nieśmiertelna, ale nie zmieniało to faktu, że nawet wampira można złamać…
- Dobranoc, Jerry.- wyszeptałam
i puściłam jego dłoń, by wejść do hotelu. Na schodach obejrzałam się trzy razy.
Zacisnęłam mocno zęby i zmusiłam się by nie obejrzeć się po raz czwarty. Znów nabrałam powietrze dopiero w swoim
hotelowym pokoju. Wiedziałam, że chłopak już na pewno pojechał, ale i tak
wyjrzałam przez okno, wychodzące na ulicę.
- A sądziłem, że masz lepszy
gust, El.- jego głos zmroził mi całe ciało, paraliżując od czubka głowy po
palce u stóp.
- Po co wróciłeś, Cato?
- San Diego jest za małe by
pomieścić mnie i tego twojego Jerry’ego.-
zaczął wampir, podchodząc do mnie od tyłu. Gdy oparł podbródek na moim
ramieniu, odskoczyłam jak oparzona.- Zabiłaś nas, El. Wiesz, jak mogłoby nam
być dobrze, a ty nas zabiłaś…
- Co ty bredzisz? Nie ma żadnych
„nas”. Zrozum to w końcu! I zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam mu prosto w tę
jego pewną siebie, przystojną twarz wampira, liczącego sobie bez mała trzy
tysiąclecia.
- To o niego chodzi, tak?-
prychnął pogardliwie Cato.- O tego biednego człowieka?- w jego głosie słychać
było narastającą jadowitość.
- To nasza tradycja, przecież
wiesz.- syknęłam, pomału tracąc cierpliwość.- A teraz wynoś się stąd i nigdy
nie wracaj. Jak dla mnie należysz już do przeszłości i lepiej będzie gdy tam
zostaniesz.
Moje słowa wyraźnie go dotknęły.
Wampir stojący przede mną wyprostował się i wciągnął głośno powietrze nosem.
Cato nigdy nie oddychał… Zrobiłam krok w tył.
- Nie warz się tak do mnie
mówić. Jesteś moja i żadna ludzka istota nie stanie między nami. Daję ci wybór.
Albo wyjedziesz stąd do północy, albo twój człowiek umrze, a jego zwłok nikt
nie odnajdzie…
Jego słowa sprawiły, że moje
umarłe serce drgnęło w przestrachu. Cato mi groził. I nie chodziło tu o mnie,
ja miałam po prostu odejść, rozpłynąć się w nocy. Ale Jerry… Cato był
nieprzewidywalny, ale jeśli mówił, że zabije, to zawsze dotrzymywał słowa.
Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam co robić. Staliśmy tak naprzeciwko siebie,
mierząc się wzorkiem. Żadne z nas nie musiało mrugać, żadne z nas mogło zastygnąć
w dowolnej pozie już na wieki. Ale on mrugnął. Odwrócił się do wyjścia, a na
odchodnym szepnął jeszcze:
- Masz czas do północy, rób co
chcesz. Będę wiedział, czy zostałaś, a jeśli nie wyjedziesz, to spotkam się z
Jerrym i zabiorę go na bilard. Miłej nocy.
Zostałam sama. Głowa pękała mi
od myśli. Zrób coś, nie możesz zostawić
tak Jerry’ego! Możesz, możesz. Lepiej będzie jak wyjedziesz i będziesz miała
święty spokój. Jeśli dobrze się ukryjesz, to może nawet Cato cię nie znajdzie.
Też coś!, oczywiście że znajdzie. Jeśli wyjedziesz, przegrasz zakład! Ale jeśli
zostaniesz i tak go przegrasz, bo Cato zabije człowieka i pozamiatane! Pomyśl
czasem… To nie ważne czy wygrasz, czy przegrasz. Jerry cię potrzebuje! Przecież
zależy ci na nim, zrób coś! Zrób coś, zrób coś…
Te i wiele innych tym podobnych
myśli rozsadzały mi głowę, krzycząc na mnie jedna przez drugą. Chwilę zajęło mi
wysłuchanie ich wszystkich, ale gdy podjęłam decyzję, byłam jej zupełnie pewna.
Zostaję i nie dam Cato choćby tknąć Jerry’ego! Popatrzyłam na zegarek. Miałam
półtorej godziny do północy. Nie tracąc czasu wybrałam numer Jerry’ego.
Czekałam pięć sygnałów, obgryzając paznokcie. Każdy kolejny był jak dźgnięcie
kołkiem w serce i wtedy po drugiej stornie rozbrzmiał głos Cato:
- Wiedziałem, skarbie, że zostaniesz. Za długo się znamy. Cóż,
wybrałaś, więc twój chłoptaś długo nie pożyje. Wcale nie jest mi przykro. Nie
próbuj nas szukać i tak nie znajdziesz. To na razie, El.
Zamarłam, wsłuchując się w jego
zadowolony ton. Czym prędzej się rozłączyłam i jeszcze szybciej wystukałam
numer najstarszej siostry. To już nie była część naszej tradycji, tego nie było
w planie…
- Jill, wiesz już?- spytałam.
- Oczywiście, daj nam minutkę.
Będziemy u ciebie za chwilę.
Rozłączyła się i parę sekund
później w drzwiach mojego apartamentu stanęły wszystkie cztery siostry.
- Ale narobiłaś, siostra.-
zagadnęła mnie Lacey, siadając z rozmachem na łóżku. Była ubrana w swój
motocyklowy, czarny strój i wyglądała jak najgorsza kryminalistka-
recydywistka.
Zignorowałam zaczepkę i
powiedziałam pozostałym siostrom, co postanowiłam. Gdy skończyłam nawet
Florence nie mogła uwierzyć, że chcę tyle zaryzykować dla jednego marnego
chłopaka. Mimo wielu wątpliwości siostry zgodnie stanęły za mną murem i pięć
minut później krążyłyśmy po całym San Diego, szukając jakichkolwiek poszlak,
czy wskazówek. Ja ruszyłam od razu do mieszkania Jerry’ego. Pchała mnie tam
jakaś dziwna siła. Nie mogłam jej się sprzeciwiać. Drzwi do kawalerki chłopaka
i jego przyjaciela nie były zamknięte na klucz i gdy nacisnęłam klamkę, bez
trudu weszłam do środka.
W mieszkaniu mocno pachniało
Jerrym i Ivanem oraz Cato… Zaciągnęłam się mocniej. Wampir był tu może niecałą
godzinę temu. Zapach Ivana też był zaskakująco świeży, jakby przyjaciel
Jerry’ego nigdzie nie wyjeżdżał, a spomiędzy męskich zapachów przebijał się ku
mnie słodkawy, fiołkowy zapach dziewczyny. Woń od razu skojarzyła mi się z…
- Wiedziałam, że przyjdziesz.
Ivan nigdy się nie myli.- to Brian wyszła z głębi mieszkania.
Wyglądała jakoś inaczej. Przez
chwilę zachłannie szukałam różnicy, a gdy ją znalazłam, niemal zachłysnęłam się
powietrzem. Oczy. Intensywnie fioletowe oczy. Brian zauważyła, że patrzę na
nią, jakbym zobaczyła ją po raz pierwszy w życiu.
- Nie tylko ty i twoje siostry
skrywacie tajemnice, Ello Anabello Sinclair.- Brian uśmiechnęła się z
wyższością.
- Kim ty jesteś?- spytałam,
bacznie obserwując każdy jej ruch.
- Jestem pół-wampirem, bardziej
ludzką, ale wcale nie gorszą wersją ciebie. Ivan też jest taki. Od razu cię
zdemaskował. Próbował przekonać Jerry’ego i pokazać mu kim naprawdę jesteś, ale
to nie skutkowało. Nie dziwię się, twój wampirzy klan specjalizuje się w
uwodzeniu mężczyzn, prawda?- pogarda w jej głosie nie miała granic.- Mój narzeczony
wymyślił więc plan, jak uratować swojego przyjaciela, bo oczywiście wiedział,
że ta historia dla nikogo nie skończy się szczęśliwie. Spotkał też Cato i
zrozumiał, jak wielkim zagorzeniem może się stać ktoś taki jak on, szczególnie,
że ten wampir wykazuje niemal chore zainteresowanie twoją osobą… Tak czy
inaczej później wysłałaś swoją wróżkę na zwiady. To był błąd, bo teraz gdybyś
ją miała szybko znalazłabyś chłopaka. Na szczęście Ivan uwielbia szachy i
zawsze planuje trzy kroki wprzód.
Przekonał Elizin, by pojechała z nim na tyle daleko, by Cato nie ruszył
za nimi.
- Gdzie teraz jest Ivan?-
spytałam, z trudem tuszując napięcie.
- Wrócił z twoją wróżką, która
właśnie szuka Jerry’ego.
- Chcę im pomóc!
- Ty? Ty powinnaś już dawno się
stąd wynieść i nigdy nie wracać. Nie rozumiesz, że to koniec imprezy? Teraz my
po was sprzątamy, ratujemy ludzi, a wy za rok powtarzacie zabawę i tak od
tysięcy lat…- Brian podeszła do mnie, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.
- Nic nie rozumiesz. Nie wyjadę
stąd, dopóki nie znajdę Jerry’ego i nie wyjaśnię wszystkiego z Cato raz na
zawsze!- stwierdziłam z zaciętością.
W tym momencie zadzwonił telefon
Brian i dziewczyna sięgnęła po niego by odebrać. Dzwonił Ivan. Doskonale
słyszałam, co mówił po drugiej stronie. Znaleźli go. Cato trzymał Jerry’ego w
opuszczonym pubie na zamkniętej części plaży. Jerry żył, ale Cato nudził się
pomału monotonnym zadawaniem ciosów. Już miałam wychodzić, biec do niego, by go
uratować, gdy zatrzymał mnie głos Brian:
- Sama nigdzie nie pójdziesz,
kotku. Jeśli naprawdę chcesz mu pomóc, to musimy działać w grupie. Zabierz też
siostry…
Zrobiłam jak chciała. Nie miałam
czasu na dłuższe wypytywania i sprawdzania tej dziwnej dziewczyny, która
przedstawiła mi się jako pół-wampir. Wszystko wydawało mi się takie nierealne i
pogmatwane. Nie mogłam uwierzyć z naszej siostrzanej tradycji mogła wywiązać
się taka sytuacja. I Jerry- zwykły człowiek, o którym nie mogłam przestać
myśleć, a teraz gdy jego życie było zagrożone, czułam że jeśli on zginie ja nie
będę miała po co istnieć. Dochodziła pierwsza w nocy, a po rozświetlonych
ulicach San Diego mknęła grupka nieśmiertelnych istot rodem z legend.
Poruszając się tak szybko, byłyśmy dla ludzi niewidzialne, ale wiedziałam, że
idący ulicą, czują powiew nagłego wiatru, gdy ich mijamy.
Chwilę później już stałyśmy na
ciemnej, chłodnej plaży. Otaczały nas niemrawe odgłosy samochodów i głośne,
potężne uderzenia fal morza o piaszczysty brzeg. Popatrzyłyśmy po sobie. Brian
podniosła do góry dłoń i wskazała na idący ku nam cień. To Ivan. Tuż obok niego
leciała moja wróżka.
- To ten bar?- wskazałam na
mały, drewniany domek o zabitych oknach i połamanym dachu. Ivan skinął głową.
Zacisnęłam dłonie w pięści i bez
słowa ruszyłam w stronę knajpki. Za mną podążyła cała reszta. Starając się nie
robić najmniejszego hałasu, podeszłam do tylnych drzwi, które były wyłamane z zawiasów.
Bez żadnego wysiłku odstawiłam je na bok i weszłam do środka lokalu. Nikogo
tutaj nie było, co w jakiś sposób wcale mnie nie zdziwiło. Cato był typem
dramaturga. Pamiętam, że swego czasu uwielbiał chodzić do wiedeńskich teatrów…
Potoczyłam oczami po zakurzonej podłodze i niemal od razu wyłapałam klapę.
Piwnica. Popatrzyłyśmy z Laurie po sobie i moja siostra pomogła mi podważyć
wejście do pomieszczenia pod parkietem. Gdy skończyłyśmy, zajrzałam do środka.
Było tam okropnie ciemno, ale nie czułam strachu skacząc do środka. Wylądowałam
cicho, jak kot i wyprostowałam się dumnie. Poczułam, jak tuż za mną lądują moje
siostry, Ivan i Brian. Mięliśmy przewagę. Ale tu było tak ciemno i nawet nasze
wampirze oczy z trudem dostrzegały zarysy ścian i przedmiotów ustawionych pod
nimi.
- Wiedziałem, że nas znajdziesz,
El. I oto jesteś!- głos Cato rozbrzmiał naokoło mnie. Nie wiedziałam, w którą
stronę mam się zwrócić, by spojrzeń w czerwone oczy wampira.
Wtem rozbłysło światło żarówki
zawieszonej nad nami, a ja ujrzałam na samym środku Jerry’ego przywiązanego do
krzesła z głową opuszczoną na zapadniętą pierś i stojącego nad nim Cato.
Zauważyłam, że chłopak ma zakrwawioną koszulkę, a dłonie wampira ociekają
czerwienią. Ogarnęła mnie nagła wściekłość, która z pewnością odbiła się na
moim obliczu. Cato roześmiał mi się w twarz, demonstrując pobrudzone ręce i
ocierając je szmatką, jak rzeźnik po skończonej pracy.
-Jak śmiesz, ty gnoju! –
wrzasnęłam. Ruszyłam w jego stronę, najbardziej w świecie pragnąc zatopić
paznokcie w jego szyi i odrąbać mu ten jego przeklęty łeb.
Wampir przymknął powieki i
podniósł jeden palec, jako ostrzeżenie.
- Spokojnie moja droga,
spokojnie. Po co te nerwy? Nie ruszaj się z miejsca, a wypuszczę chłopaka.- nie
podobał mi się ton jego głosu. Był pełen zakłamania i fałszu. Dzieliły nas może
dwa metry. Popatrzyłam na swoje stopy, znów podniosłam oczy na Cato i zrobiłam
duży, pewny krok w jego stronę.
- O, rozumiem. Cóż, też sądzę,
że lepiej będzie nie odkładać tego na później i robić sobie próżne nadzieje.
- Ella, nie!- krzyknęła Jill,
ale jej nie posłuchałam.
To co się później wydarzyło,
można zamknąć w jeden klatce filmu. Cato skoczył na nieprzytomnego Jerry’ego,
jak pantera i zanurzył swoje kły drapieżnika w jego ciepłym karku. W sekundę
później odjął wargi od jego bezwładnego, pobladłego ciała i otarł usta,
rozmazując gorącą krew chłopaka po policzku. Wydałam z siebie gardłowy skowyt i
skoczyłam w stronę wampira. Zapłaci za to co zrobił! Powaliłam go na podłogę, a
nasze ciała złączył się w morderczym uścisku. Każde z nas walczyło, by zabić.
Poczułam mocny uścisk palców Cato na mojej szyi, ale zignorowałam dławiący ból,
by z większą mocą zamachnąć się na jego przystojną twarz. Zadałam mu kilka
potężnych ciosów, za które on odpłacił się celnymi kopniakami w brzuch. Dłonie
mi zadrgały, przed oczami ujrzałam twarz Jerry’ego. W moje ciało znów wstąpiła
furia i nim się spostrzegłam już trzymałam głowę Cato w swoich skostniałych
palcach. Runęłam w tył wyczerpana walką, a głowa przeciwnika potoczyła się w
głąb piwnicy. Cato utkwił we mnie swoje czerwone zamglone spojrzenie
niedowierzania zmieszanego ze strachem. Pokonałam go i zakończyłam to, co
prześladowało mnie cieniem przez tysiąc lat. Ten jeden błąd dawnych lat, który
miał swój finał właśnie tu i który odebrał mi kogoś, kto zasługiwał na wszystko
co na tym świecie najlepsze. Jerry? Gdzie jest Jerry?
Wstałam i potykając się o własne
nogi, dokuśtykałam do miejsca, gdzie zebrały się moje siostry i Brian. Gdy
podeszłam do nich, runęłam głucho na kolana, a wszystkie pięć popatrzyły na
mnie intensywnie. Laurie i Lacey odsunęły się i zobaczyłam go. Podczołgałam się
do niego i położyłam sobie jego głowę na kolanach. Był blady. Zimny. Martwy…
- Nie, nie, nie, nie. Jerry,
tylko nie to!- wyjęczałam, tuląc chłopaka do siebie. Zaczęłam szlochać i
kołysać się wprzód i w tył, szepcząc tylko jedno imię: Jerry.
Wokół mnie panowała cisza, ale
doskonale wiedziałam, że wszystkie oczy są zwrócone na mnie. Nie miało to dla
mnie jednak najmniejszego znaczenia, ponieważ moje cierpienie było zamknięte
tylko w moim sercu, które chwilę temu rozprysło się w drzazgi. Spojrzałam przez
łzy na umęczoną twarz chłopaka. Była cała umazana jego zakrzepniętą krwią.
Westchnęłam. Miał zamknięte oczy. Gdy tak na niego patrzyłam wyglądał, jakby
spał. Jakby tylko spał… Pochyliłam się nad nim i złożyłam na jego ustach
delikatny, pożegnalny pocałunek. Potem położyłam jego głowę na podłodze,
wstałam i spojrzałam na Brian.
- Niech jego pogrzeb odbędzie
się po zachodzie słońca.- rzekłam, ale dziewczyna nawet nie drgnęła.
Gdy wychodziłam podniosłam z
ziemi głowę Cato. Stanęłam na plaży, tak blisko morza, że jego chłodne fale
obmywały mi stopy. Z kieszeni kurtki wyciągnęłam niewielką zapalniczkę, którą
nosiłam zawsze na takie właśnie okazje. Wykrzesałam ogień i przysunęłam płomyk
do martwej twarzy wampira, która od razu zajęła się niebieskim płomieniem.
Przez chwilę trzymałam tę okropną pochodnię, podniesioną wysoko, a gdy języki
ognia zaczęły dosięgać rękawa mojego ubrania, zamachnęłam się i rzuciłam
spopieloną głowę daleko w ciemne odmęty wody.
Nie usłyszałam, gdy do mnie
podszedł. Zauważyłam go dopiero, gdy odchrząknął.
- Szybko się poddajesz, jak na
wampira. Wiesz że dzisiaj jest święto zakochanych? Miłość krąży w powietrzu i
ulecza każdą, nawet najcięższą z ran…- rzekł Ivan, wpatrując się we mnie z
dziwnym błyskiem w oku.
- Dlaczego mi to teraz mówisz?-
syknęłam do niego nieprzyjemnie.
- Wiedziałem, że tak to się
skończy. Planowałem tysiące wersji tej nocy i za każdym razem udawało mi się
uratować Jerry’ego.- mruknął pół-wampir.
- Jakbyś nie zauważył, Jerry nie
żyje. Nie udało ci się. Odejdź więc i zostaw mnie samą!- nie wytrzymałam. Czy
on nie widział, że cierpię?
Ivan uśmiechnął się tajemniczo i
odparł:
- I ty i ja wymsknęliśmy się z
objęć śmierci. Ja mam w sobie jad wampira, ale nie umarłem. Ty masz w sobie jad
wampira i umarłaś. To właśnie jest cała różnica między nami. I teraz pomyśl,
jak proste rozwiązanie przyszło mi do głowy…
- To niemożliwe. Cato wyssał z
niego całą krew. To niemożliwe!- pokręciłam z niedowierzaniem głowa, gdy
zrozumiałam o co mu chodzi.
Naszą rozmowę przerwał krzyk
Florence i głośne wołanie mnie po imieniu. Chwile później na plaże wybiegła
moja ruda siostra.
- Ella, on żyje!
Spojrzałam na nią, później na
Ivana. Może rzeczywiście to jest niezwykła noc? Pomału ruszyłam za siostrą z
powrotem do ciemnej piwnicy. Tam na środku pomieszczenia stał on. Nieco inny,
ale to przecież oczywiste. Piękny, tak bardzo piękny, cudowny. Już jako wampir.
- Ella?- spytał nieco
nieprzytomnie Jerry. Uśmiechnęłam się do niego. Głos mu się nie zmienił.
- Jestem tu Jerry.- wyszeptałam,
podchodząc do niego, cały czas ledwie wierząc w to co się właśnie działo. –
Jestem i nigdzie się nie wybieram.
Objęłam go mocno, czując pod
palcami znajomy chłód nieśmiertelnego ciała. Popatrzyłam w górę i nasze oczy
się spotkały. Nie miałam soczewek, wiec Jerry spojrzał na prawdziwą Ellę. Może
to i dobrze. On sam miał wciąż ciemne oczy. Na razie. Jego usta drgnęły, jakby
w zdziwionym uśmiechu. Z pewnością wiedział lub choćby domyślał się co się
stało. Ale najwyraźniej nie dbał o to, tak samo jak ja. Pogładził mnie
delikatnie po policzku i przysunął się do mnie. Nasze usta się spotkały, a ja
po raz pierwszy w swoim wampirzym życiu zrozumiałam, co to znaczy kochać.
- Kocham cię, Jerry.- szepnęłam,
nie odrywając swoich warg od jego.
- Kocham cię, Ello.-
odpowiedział ten, który raz na zawsze zakończył niedorzeczną tradycję sióstr
Sinclair.
Subskrybuj:
Posty (Atom)