Najpierw przychodzi osłupienie. Patrzę jak wysoki, szczupły
mężczyzna stawia krok po kroku w moją stronę będąc coraz bliżej. Jego oczy są
rozbiegane, dłonie na zmianę zaciska w pięści i rozluźnia, a jego usta
wykrzywia paskudny uśmiech, który przyprawia mnie o dreszcze. Nadchodzi
przerażenie. Moje ciało drętwieje, język grzęźnie mi w ustach, a serce tłucze
się w piersi jak oszalałe. Zaschło mi w gardle i nie jestem w stanie wydobyć z
siebie żadnego dźwięku. Na sam kobiec przychodzi panika. W jej napływie odwracam
się aby uciec i zanim zdążę mrugnąć on znów stoi przede mną. Prawie nic się w
nim nie zmieniło, tylko jego uśmiech jest jeszcze bardziej obleśny. Czuję jak
myśli obijają się o siebie, oddech przyśpiesza, a dłonie zaczynają się pocić.
Po raz kolejny podejmuję próbę ucieczki. Na marne. Stoi ze mną nos w nos. Jego
oddech otula moją twarz, a oczy wręcz mnie pożerają. Jedyne czego chcę to aby
wrócił Bradley, ale on się nie zjawia. Nie mogę na niego liczyć chociaż tak
bardzo go potrzebuje. Pomimo tego, że moje serce właśnie pęka na pół odtrącam
od siebie tą myśl i wracam do rzeczywiestości. Do horroru, który stoi ze mną
oko w oko i prawą dłonią sięga do mojego policzka.
- Jesteś taka piękna- szepcze, a ton jego głosu sprawia, że
staję się jeszcze słabsza i bardziej przerażona. Przestaję oddychać kiedy
przesuwa kciukiem po moich ustach, a kiedy jego ręka ląduje na mojej szyi
ciężko przełykam ślinę.
- Tak bardzo przepraszam- mówi, a ja nie słyszę w tych
słowach niczego oprócz cierpienia. Ten człowiek cierpi, dlaczego więc tak
bardzo mnie przeraża? Kim jest? Jakim cudem dociera do najdalszych zakamarków
mojej duszy i sprawia, że drżę? Nie ma już normalnej, odważnej i wygadanej
Leili. Jest mała, kurcząca się pod wpływem jakiegoś obcego faceta i tchórzliwa
nastolatka oczekująca na najgorsze. Oczekująca na śmierć. W ułamku sekundy
uchyla usta, oblizuje je i odchylając moją głowę w brutalnym geście wbija kły w
moją tętnicę...
Umieram.
***
Uchylam powieki i mrugam kilkakrotnie zanim moje oczy
przyzwyczają się do światła. Myślę, że jestem w moim pokoju, a tuż obok znajdę
Bradleya, który wrócił nad ranem zalany w trupa, ale kiedy wyciągam dłoń nic
nie czuję. Wszystko wraca. Przerażający nieznajomy, jego wygłodniałe
spojrzenie, kły, okropny, przeszywający całe moje ciało ból i ciemność. Nie
wiem ile mija czasu zanim ocenię sytuację, ale wnioski, do których dochodzę
sprawiają, że czuję się jakbym traciła rozum.
Moja skóra jest blada i nienaturalnie twarda, a zęby
pobolewają mnie i swędzą nie od zniesienia. Mój wzrok chyba sie wyostrzył,
podobnie jak słuch i węch. Czuję, że ubranie, które mam na sobie jest ciężkie i
potargane, a moje włosy nieznośnie łaskoczą mój kark i ramiona. Dookoła rozchodzi
się odór zgnilizny oraz drewna. Widzę unoszący się w powietrzu kurz.
Moje serce przestało bić.
Podrywam się z łóżka, stawiam nagie stopy na zimnej posadzce
i ruszam do drzwi, a kiedy promienie słońca sięgają mojej twarzy zaczyna mnie
nieznośnie palić. Padam na podłogę skrywając się w cieniu i dyszę ciężko modląc
się aby kroki, które słyszę należały do kogoś, kto mi pomoże.
W drzwiach staje powód wszystkich moich zmartwień i
problemów. Wygląda inaczej, jakby łagodniej, chociaż nadal mnie przeraża. Przechodzi
obok mnie stawiając stopy niebezpiecznie blisko po czym zasłania okno i stojąc
do mnie tyłem opiera dłonie na brudnej, niegdyś białej ścianie.
- Wstań- rozkazuje, a ja nie ruszam się z miejsca. Nie mogę
wykonać żadnego ruchu, moje kończyny odmawiają mi posłuszeństwa sparaliżowane
przez strach.
- Co ze mną zrobiłeś?- szepczę, a on posyła mi zabójcze
spojrzenie. Czy się boję? Jak diabli, ale jedyne na co mnie stać to
powstrzymanie nerwowego oddechu i spojrzenie w jego twarz. Wygląda na
przygnębionego, zagubionego, jakby nie wiedział co ze mną zrobić. Teraz
zauważam więcej szczegółów niż poprzednim razem. Ma może sto osiemdziesiąc
centymetrów wzrostu, jest dobrze zbudowany, a jego oczy są w odcieniu pięknego
błękitu. Gdyby nie okoliczności, na pewno pomyślałabym, że jest przystojny. Ale
nie zwracam teraz na to uwagi wciąż skałdając fakty. Znów wracają wspomnienia z
napadu. Jego udręczone spojrzenie, cierpiący głos, głód wymalowany na twarzy i
kły. Wszystko zaczyna nabierać sensu, a raczej staje się kompletnie
niedorzeczne.
- Co ze mną zrobiłeś?- warczę nie panując nad gniewem. W
jednej chwili podnoszę się z podłogi i prostuję czekając na jego odpowiedź.
Wydaje mi się, że zrobiłam to szybciej niż byłabym w stanie, ale ignoruję to.
Chcę usłyszeć z jego ust odpowiedź, która wszystko mi wyjaśni.
- Mam zacząć od początku?- pyta podnosząc głowę i delikatnie
unosząc jedną brew.- Byłem zły, wręcz wściekły i potrzebowałem się na kimś
wyżyć. Byłaś całkiem niedaleko, sama, porzucona przez tego dupka w pasiastej koszuli,
więc pomyślałem, że nie zaszkodzi jeśli ukrócę twoje cierpienia- oświadczył
jednostajnym tonem głosu jakby właśnie dyktował mi przepis na świąteczne
pierniczki.
- Ukrócić mi cierpienie?- powtarzam po nim nie kryjąc
zdumienia. Rzeczywiście, byłam wtedy wściekła na Bradleya i miałam ochotę
płakać, wrzeszczeć i skakać jednocześnie, ale nadal niczego nie rozumiem.
- Dlaczego jestem taka głodna?- pytam rozglądając się
nerwowo dookoła siebie.- Co się ze mną dzieje?- Domagam się odpowiedzi starając
się zarejestrować jak najwięcej obrazów z tego miejsca, na wypadek gdyby
policja pytała mnie o miejsce przetrzymywania.
- To normalne- oświadcza mój dręczyciel, a ja na moment się
uspokajam patrząc na niego wyczekująco.- Jesteś spragniona, a twoje emocje
działają na ciebie ze zdwojoną siłą. Musisz się pożywić i uspokoić, bo w innym
wypadku...
- Co ty ze mną zrobiłeś?- pytam przerywając jego wywód,
który nie ma dla mnie najmniejszego sensu. Nieznajomy stawia krok w moją
stronę, a ja cofam się szybko wpadając na stojącą pod ścianą komodę, która
zaczyna się lekko kołysać. Czy uderzyłam w nią aż z taką siłą aby ją poruszyć?
Patrzę jak blat mebla pęka pod moimi dłońmi i cofam je wracając na moje
poprzednie miejsce.
- Nie chciałem tego dla ciebie- oświadcza mój napastnik, o
którym przez moment zapomniałam.
- Czego?- pytam patrząc
wjego twarz.
- Tego- mówi powoli odsłaniając okno i wpuszczając do pokoju
promienie słoneczne.
Najpierw płoną moje nagie stopy, potem ramiona, szyja i
twarz oraz dłonie, którymi próbuję się zasłonić, a kiedy padam na posadzkę
czuję jak całe moje ciało zżera ogień. Już za moment umrę w ogromnych
męczarniach nie rozumiejąc tego co się ze mną dzieje. Odchylam głowę i patrzę
jak mój dręczyciel opuszcza firanę, a moje ciało wraca do normy.
- Chciałem abyś umarła na moich rękach- oświadcza kucając
nade mną i patrząc w moje oczy.- Ale masz w sobie tyle chęci do życia, że
przetrwałaś. Na swoje nieszczęście- wyjaśnia po czym prostuje się, przechodzi
nad moim trzęsącym się ciałem i wychodzi z pokoju zamykając drzwi na klucz.
***
Długo zajęło mi zrozumienie mojej nowej natury. Kosztowało
mnie to wiele dni spędzonych w samotności i wiele godzin znoszenia okrutnych
tortur w postaci wystawiania się na słońce i kaleczenia swojego ciała tylko po
to aby obserwować jak się regeneruje.
Mój napastnik okazał się być jedyną osobą, z którą mogę
związać swój los, więc już po kilku dniach poznałam jego imię i pozwoliłam mu
zbliżyć się do mnie na tyle aby wyjaśnił mi kilka spraw.
Okazuje się, że horrory, historyjki, legendy, bajki i
zmyślone podania mają w sobie więcej prawdy niż mogło mi się wydawać i nagle
wszystkie wiadomości w mojej głowie zaczynają się mieszać. Nie wiem juz co jest
prawdą, a co kłamstwem. Każdego poranka zaczynam więc wyliczać fakty, których
jestem pewna i na których mogę się opierać.
Nazywam się Leila Willow. Mam dziewiętnaście lat. Jeszcze do
niedawna byłam narzeczoną niejakiego Bradleya Larssona i mieszkałam na
przedmieściach Nowego Orleanu. Zostałam napadnięta. Mój napastnik ma na imię
Kol i jest istotą nadprzyrodzoną, podobnie jak ja. Przemienił mnie. Płonę na
słońcu. Jestem nieśmiertelna. Moje rany bardzo szybko się goją. Jestem zmuszona
do żywienia się krwią i nie potrafię zapanować nad rządzą mordowania.
Od niedawna, bo zaledwie od tygodnia jestem wampirem.
Już jutro dostanę pierścień dnia i będę mogła opuścić ten
pusty i stary dom na uboczu Francuskiej Dzielnicy.
Nie mam bladego pojęcia co ze sobą pocznę, ani gdzie pójdę,
ale Kol obiecał, że mi pomoże.
Czy mu ufam? Nie, ale nie mam innego wyjścia jak uwierzyć
chociaż w część jego obietnic i pójść za nim w świat, którego do tej pory nie
znałam.
Czy się w nim odnajdę? Taką mam nadzieję.
***
- Gotowa na powrót do życia?- pyta Kol siadając na skraju
mojego łóżka i uważnie mnie obserwując. Od kilku dni zauważam w jego spojrzeniu
coś na rodzaj akceptacji, a nawet dobroci. Może jest jeszcze dla niego
nadzieja?
- Tęsknię za słońcem- szepczę nie odrywając od niego swojego
wzroku.- Za wiatrem i zapachem ściętej trawy w moim ogrodzie- dodaję blado się
uśmiechając.- Tęsknię za Bradleyem- oznajmiam, a widząc jak przez jego twarz
przechodzi coś na rodzaj zawodu szybko decyduję się zejść na inny tor.- No już-
mówię wystawiając w jego kierunku lewą dłoń.- Daj mi ten pierścionek i niech
mam to za sobą.
Kol posyła mi delikatny uśmiech, pierwszy odkąd go poznałam
po czym ujmuje moją rękę w delikatny uścisk i wsuwa na mój palec serdeczny
ładny pierścionek z niebieskim oczkiem. Przez moment się mu przyglądam i
zauważam, że Kol również na niego patrzy, jakby wiele dla niego znaczył. Po
jego wyrazie twarzy zdaję sobie sprawę, że wszystko co mi obiecał było
kłamstwem. Załatwił mi przepustkę do świata i porzuci mnie na pastwę losu
umywając ręce., a fakt ten wręcz mnie paraliżuje. Nadal nie mogę zrozumieć
dlaczego zamiast pozbawić mnie życia zaciągnął mnie w to miejsce i postanowił
mi pomóc. Z jego opowiadań wywnioskowałam, że nie należy do dobrych i
współczujących, więc nie mogłam pojąć dlaczego był w porządku wobec mnie. Jakby
był mi cokolwiek winny, a przecież do tej pory nie spotkaliśmy się ani razu.
Podnoszę się z łóżka i wolno odsłaniam zasłony, a kiedy promienie słoneczne
oblewają moje ciało nie czuję nic oprócz przyjemnego ciepła. Uśmiech mimowolnie
wkrada się na moje usta, a ciało się rozluźnia. Kol nie kłamał, pierścień
naprawdę działa.
- Co teraz?- pytam odwracjąc się na pięcie. Zamiast
odpowiedzi dostaję widok pustego pokoju i delikatnie uchylonych drzwi.
Odszedł.
***
Kręci mi się w głowie, a moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa
kiedy docieram do szosy i padam na rozgrzany asfalt czując nadchodzące mdłości.
Moje dłonie, broda, szyja i ubranie są brudne od jeszcze ciepłej krwi, a gdzieś
za mną słyszę odgłosy walczącego o życie leśniczego. Czy przeżyje? Nie dbam o
to. Patrzę w bok i widzę jak czarne audi zatrzymuje się na poboczu i zza
kierownicy wysiada drobna blondynka. Jest mniej więcej w moim wieku, a jej
zielone oczy wydają się nienaturalnie duże kiedy pyta czy wszystko ze mną w
porządku. Wyjmuje komórkę aby zadzwonić po policję, a ja zbieram wszystkie
swoje siły i znajduję się tuż obok niej.
- Nigdy nie było lepiej- mówię łapiąc ją za włosy i ciągnąc
w tył. Jej krzyk mnie nie powstrzymuje. Drugą rękę kładę na jej ramieniu i
odchylając jej głowę wbijam kły w jej szyję zaspokajając palący głód, który
zabrał mi resztki zdrowego myślenia i rozsądku. Jedyne czego potrzebuję i
pragnę to krew i nie chcę już powstrzymywać żądzy mordu. Ciało blondynki pada u
moich stóp a ja ocieram brodę i głęboko wzdycham.
Zza moich pleców nadjeżdża kolejny samochód.
***
Budzą mnie odgłosy kłótni gdzieś niedaleko. Damski głos
góruje nad całą resztą, ale moje zdolności analityczne są nadal osłabione, więc
jedyne co jestem w stanie wydedukować to, to że za moment moja głowa wybuchnie
z nadmiaru myśli, które się w niej kłębią. Żałuję, że się obudziłam, chociaż w
śnie paliły mnie wnętrzności, jakby ktoś przetaczał mi żar zamiast krwi. Chcę
sięgnąć dłońmi do głowy aby zasłonić uszy i odkrywam, że jestem przykuta do
fotela na wzór tego u dentysty. Moje myśli zaczynają trzeźwieć, a wzrok znów
się wyostrza. Rozglądam się dookoła i widzę, że trójka osób, między którymi
znajduje się Kol, w ogóle nie zwraca na mnie swojej uwagi. Próbuję coś
powiedzieć, ale zaschło mi w gardle, a na dodatek czuję, że za każdym razem
kiedy się poruszę pasy palą moją skórę jakby były rozgrzane do czerwoności. W
ludzkim odruchu zaczynam się szamotać starając się przerwać tortury i wtedy je
widzę- ogromne, błękitne tęczówki na wprost mojej twarzy.
Kol kładzie dłonie na moich nadgarstkach i zmusza mnie abym
przestała się szarpać nadal nic nie mówiąc. Stojąca za jego plecami szatynka
splata ramiona na klatce piersiowej i wywraca teatralnie oczami jakby właśnie
zobaczyła coś niesamowicie zabawnego. No cóż, mi nie jest do śmiechu.
- Czego... wy... ode mnie...chcecie?- cedzę przez zaciśnięte
zęby znów mocno się szamocząc.
- Uspokój się, nic ci tu nie grozi- oświadcza Kol, a ja
piorunuję go wzrokiem.
- Jestem przywiązana do krzesła!- wrzeszczę, a on cofa się
jakby w obawie, że coś mu zrobię. Patrzę na palące moje nadgarstki pasy i
zauważam, że nie mam swojego pierścienia dnia. Mam napad paniki, w wyniku
którego znów kręci mi się w głowie, a przed oczami widze mroczki. Obraz staje
się niewyraźny, a głos Kola odbija się echem jakbyśmy znajdowali się w ogromnej, pustej hali. Chcę aby przestał,
aby przerwał ten koszmar. Chcę się, na litośc boską, w końcu obudzić!
Staram się najmocniej jak tylko mogę skupić na tym co widzę.
Mrużę oczy, zaciskam palce na oparciach fotela i wychylam delikatnie głowę, a
kiedy obraz wraca na swoje miejsce znów brakuje mi tlenu. Naprzeciwko mnie stoi
mój narzeczony.
Jak wiele spraw jeszcze mnie przerazi? Czy któraś z nich w
końcu doprowadzi mnie do rozwiązania tej zagadki? Z chwili na chwilę tracę
ostatnie promyki nadziei. Myślę, że każdego dnia będzie spotykała mnie jakaś
okropna rzecz, która wywierci w moim mózgu ogromną dziurę i sprawi, że już
nigdy nie wrócę do siebie.
- Nienawidzę cię- szepczę kiedy dociera do mnie, że
mężczyzna, którego kochałam jest sprawcą mojego cierpienia.
- Jak się czujesz, kochanie?- pyta, a ja zaciskam mocno
powieki chcąc aby zniknął z mojego pola widzenia.
Ostatecznie wiem, że był najlepszym i jednocześnie
najgorszym co mogło mnie spotkać w życiu i jeszcze nikogo nie nienawidziłam tak
mocno jak jego.
Bradley nachyla się nade mną delikatnie i sprawia, że pasy
unieruchamiające mnie zaciskają się jeszcze mocniej wokół moich rąk, a jego
oddech otula moją twarz, ponieważ znajduje się zbyt blisko.
- Wszystko ci wyjaśnię- mruczy, a ja zbierając wszystkie
siły jakie jeszcze posiadam otwieram oczy i rzucam mu przeciągłe spojrzenie.- W
swoim czasie- dodaje, a ja piorunuję go wzrokiem i szarpię się z nadzieją, że
uda mi się wyrwać z tego miejsca raz na zawsze.
- Wszystkiego najlepszego z okazji twoich pierwszych
martwych walentynek, Lili- szepcze Bradley po czym posyłając mi zwyczajny
uśmiech wycofuje się w cień. Nie wiedząc czemu nie chcę aby wrócił i wyjaśnił
mi co się dzieje. Chcę aby zniknął i abym już nigdy nie musiała go oglądać.
Chcę aby umarł.
Ratunku szukam w Kolu, który nieustępliwie mi się przygląda.
Co widzę? Współczującego i bezradnego mężczyznę, który ubolewa nad moim
położeniem.
Czy mu ufam?
To jedyna osoba, która wykazuje jakiekolwiek zainteresowanie
moją wolą, więc tak, ufam mu.
- Niech to się skończy- szepczę patrząc w jego oczy.
- Skońćzy się- obiecuje po czym wychodzi zostawiając mnie
samą z moimi kołaczącymi się myślami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz