14 lut 2015

Happy Valentine's Day



Najpierw przychodzi osłupienie. Patrzę jak wysoki, szczupły mężczyzna stawia krok po kroku w moją stronę będąc coraz bliżej. Jego oczy są rozbiegane, dłonie na zmianę zaciska w pięści i rozluźnia, a jego usta wykrzywia paskudny uśmiech, który przyprawia mnie o dreszcze. Nadchodzi przerażenie. Moje ciało drętwieje, język grzęźnie mi w ustach, a serce tłucze się w piersi jak oszalałe. Zaschło mi w gardle i nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Na sam kobiec przychodzi panika. W jej napływie odwracam się aby uciec i zanim zdążę mrugnąć on znów stoi przede mną. Prawie nic się w nim nie zmieniło, tylko jego uśmiech jest jeszcze bardziej obleśny. Czuję jak myśli obijają się o siebie, oddech przyśpiesza, a dłonie zaczynają się pocić. Po raz kolejny podejmuję próbę ucieczki. Na marne. Stoi ze mną nos w nos. Jego oddech otula moją twarz, a oczy wręcz mnie pożerają. Jedyne czego chcę to aby wrócił Bradley, ale on się nie zjawia. Nie mogę na niego liczyć chociaż tak bardzo go potrzebuje. Pomimo tego, że moje serce właśnie pęka na pół odtrącam od siebie tą myśl i wracam do rzeczywiestości. Do horroru, który stoi ze mną oko w oko i prawą dłonią sięga do mojego policzka.
- Jesteś taka piękna- szepcze, a ton jego głosu sprawia, że staję się jeszcze słabsza i bardziej przerażona. Przestaję oddychać kiedy przesuwa kciukiem po moich ustach, a kiedy jego ręka ląduje na mojej szyi ciężko przełykam ślinę.
- Tak bardzo przepraszam- mówi, a ja nie słyszę w tych słowach niczego oprócz cierpienia. Ten człowiek cierpi, dlaczego więc tak bardzo mnie przeraża? Kim jest? Jakim cudem dociera do najdalszych zakamarków mojej duszy i sprawia, że drżę? Nie ma już normalnej, odważnej i wygadanej Leili. Jest mała, kurcząca się pod wpływem jakiegoś obcego faceta i tchórzliwa nastolatka oczekująca na najgorsze. Oczekująca na śmierć. W ułamku sekundy uchyla usta, oblizuje je i odchylając moją głowę w brutalnym geście wbija kły w moją tętnicę...
Umieram.
***
Uchylam powieki i mrugam kilkakrotnie zanim moje oczy przyzwyczają się do światła. Myślę, że jestem w moim pokoju, a tuż obok znajdę Bradleya, który wrócił nad ranem zalany w trupa, ale kiedy wyciągam dłoń nic nie czuję. Wszystko wraca. Przerażający nieznajomy, jego wygłodniałe spojrzenie, kły, okropny, przeszywający całe moje ciało ból i ciemność. Nie wiem ile mija czasu zanim ocenię sytuację, ale wnioski, do których dochodzę sprawiają, że czuję się jakbym traciła rozum.
Moja skóra jest blada i nienaturalnie twarda, a zęby pobolewają mnie i swędzą nie od zniesienia. Mój wzrok chyba sie wyostrzył, podobnie jak słuch i węch. Czuję, że ubranie, które mam na sobie jest ciężkie i potargane, a moje włosy nieznośnie łaskoczą mój kark i ramiona. Dookoła rozchodzi się odór zgnilizny oraz drewna. Widzę unoszący się w powietrzu kurz.
Moje serce przestało bić.
Podrywam się z łóżka, stawiam nagie stopy na zimnej posadzce i ruszam do drzwi, a kiedy promienie słońca sięgają mojej twarzy zaczyna mnie nieznośnie palić. Padam na podłogę skrywając się w cieniu i dyszę ciężko modląc się aby kroki, które słyszę należały do kogoś, kto mi pomoże.
W drzwiach staje powód wszystkich moich zmartwień i problemów. Wygląda inaczej, jakby łagodniej, chociaż nadal mnie przeraża. Przechodzi obok mnie stawiając stopy niebezpiecznie blisko po czym zasłania okno i stojąc do mnie tyłem opiera dłonie na brudnej, niegdyś białej ścianie.
- Wstań- rozkazuje, a ja nie ruszam się z miejsca. Nie mogę wykonać żadnego ruchu, moje kończyny odmawiają mi posłuszeństwa sparaliżowane przez strach.
- Co ze mną zrobiłeś?- szepczę, a on posyła mi zabójcze spojrzenie. Czy się boję? Jak diabli, ale jedyne na co mnie stać to powstrzymanie nerwowego oddechu i spojrzenie w jego twarz. Wygląda na przygnębionego, zagubionego, jakby nie wiedział co ze mną zrobić. Teraz zauważam więcej szczegółów niż poprzednim razem. Ma może sto osiemdziesiąc centymetrów wzrostu, jest dobrze zbudowany, a jego oczy są w odcieniu pięknego błękitu. Gdyby nie okoliczności, na pewno pomyślałabym, że jest przystojny. Ale nie zwracam teraz na to uwagi wciąż skałdając fakty. Znów wracają wspomnienia z napadu. Jego udręczone spojrzenie, cierpiący głos, głód wymalowany na twarzy i kły. Wszystko zaczyna nabierać sensu, a raczej staje się kompletnie niedorzeczne.
- Co ze mną zrobiłeś?- warczę nie panując nad gniewem. W jednej chwili podnoszę się z podłogi i prostuję czekając na jego odpowiedź. Wydaje mi się, że zrobiłam to szybciej niż byłabym w stanie, ale ignoruję to. Chcę usłyszeć z jego ust odpowiedź, która wszystko mi wyjaśni.
- Mam zacząć od początku?- pyta podnosząc głowę i delikatnie unosząc jedną brew.- Byłem zły, wręcz wściekły i potrzebowałem się na kimś wyżyć. Byłaś całkiem niedaleko, sama, porzucona przez tego dupka w pasiastej koszuli, więc pomyślałem, że nie zaszkodzi jeśli ukrócę twoje cierpienia- oświadczył jednostajnym tonem głosu jakby właśnie dyktował mi przepis na świąteczne pierniczki.
- Ukrócić mi cierpienie?- powtarzam po nim nie kryjąc zdumienia. Rzeczywiście, byłam wtedy wściekła na Bradleya i miałam ochotę płakać, wrzeszczeć i skakać jednocześnie, ale nadal niczego nie rozumiem.
- Dlaczego jestem taka głodna?- pytam rozglądając się nerwowo dookoła siebie.- Co się ze mną dzieje?- Domagam się odpowiedzi starając się zarejestrować jak najwięcej obrazów z tego miejsca, na wypadek gdyby policja pytała mnie o miejsce przetrzymywania.
- To normalne- oświadcza mój dręczyciel, a ja na moment się uspokajam patrząc na niego wyczekująco.- Jesteś spragniona, a twoje emocje działają na ciebie ze zdwojoną siłą. Musisz się pożywić i uspokoić, bo w innym wypadku...
- Co ty ze mną zrobiłeś?- pytam przerywając jego wywód, który nie ma dla mnie najmniejszego sensu. Nieznajomy stawia krok w moją stronę, a ja cofam się szybko wpadając na stojącą pod ścianą komodę, która zaczyna się lekko kołysać. Czy uderzyłam w nią aż z taką siłą aby ją poruszyć? Patrzę jak blat mebla pęka pod moimi dłońmi i cofam je wracając na moje poprzednie miejsce.
- Nie chciałem tego dla ciebie- oświadcza mój napastnik, o którym przez moment zapomniałam.
- Czego?- pytam patrząc  wjego twarz.
- Tego- mówi powoli odsłaniając okno i wpuszczając do pokoju promienie słoneczne.
Najpierw płoną moje nagie stopy, potem ramiona, szyja i twarz oraz dłonie, którymi próbuję się zasłonić, a kiedy padam na posadzkę czuję jak całe moje ciało zżera ogień. Już za moment umrę w ogromnych męczarniach nie rozumiejąc tego co się ze mną dzieje. Odchylam głowę i patrzę jak mój dręczyciel opuszcza firanę, a moje ciało wraca do normy.
- Chciałem abyś umarła na moich rękach- oświadcza kucając nade mną i patrząc w moje oczy.- Ale masz w sobie tyle chęci do życia, że przetrwałaś. Na swoje nieszczęście- wyjaśnia po czym prostuje się, przechodzi nad moim trzęsącym się ciałem i wychodzi z pokoju zamykając drzwi na klucz.
***
Długo zajęło mi zrozumienie mojej nowej natury. Kosztowało mnie to wiele dni spędzonych w samotności i wiele godzin znoszenia okrutnych tortur w postaci wystawiania się na słońce i kaleczenia swojego ciała tylko po to aby obserwować jak się regeneruje.
Mój napastnik okazał się być jedyną osobą, z którą mogę związać swój los, więc już po kilku dniach poznałam jego imię i pozwoliłam mu zbliżyć się do mnie na tyle aby wyjaśnił mi kilka spraw.
Okazuje się, że horrory, historyjki, legendy, bajki i zmyślone podania mają w sobie więcej prawdy niż mogło mi się wydawać i nagle wszystkie wiadomości w mojej głowie zaczynają się mieszać. Nie wiem juz co jest prawdą, a co kłamstwem. Każdego poranka zaczynam więc wyliczać fakty, których jestem pewna i na których mogę się opierać.
Nazywam się Leila Willow. Mam dziewiętnaście lat. Jeszcze do niedawna byłam narzeczoną niejakiego Bradleya Larssona i mieszkałam na przedmieściach Nowego Orleanu. Zostałam napadnięta. Mój napastnik ma na imię Kol i jest istotą nadprzyrodzoną, podobnie jak ja. Przemienił mnie. Płonę na słońcu. Jestem nieśmiertelna. Moje rany bardzo szybko się goją. Jestem zmuszona do żywienia się krwią i nie potrafię zapanować nad rządzą mordowania.
Od niedawna, bo zaledwie od tygodnia jestem wampirem.
Już jutro dostanę pierścień dnia i będę mogła opuścić ten pusty i stary dom na uboczu Francuskiej Dzielnicy.
Nie mam bladego pojęcia co ze sobą pocznę, ani gdzie pójdę, ale Kol obiecał, że mi pomoże.
Czy mu ufam? Nie, ale nie mam innego wyjścia jak uwierzyć chociaż w część jego obietnic i pójść za nim w świat, którego do tej pory nie znałam.
Czy się w nim odnajdę? Taką mam nadzieję.
***
- Gotowa na powrót do życia?- pyta Kol siadając na skraju mojego łóżka i uważnie mnie obserwując. Od kilku dni zauważam w jego spojrzeniu coś na rodzaj akceptacji, a nawet dobroci. Może jest jeszcze dla niego nadzieja?
- Tęsknię za słońcem- szepczę nie odrywając od niego swojego wzroku.- Za wiatrem i zapachem ściętej trawy w moim ogrodzie- dodaję blado się uśmiechając.- Tęsknię za Bradleyem- oznajmiam, a widząc jak przez jego twarz przechodzi coś na rodzaj zawodu szybko decyduję się zejść na inny tor.- No już- mówię wystawiając w jego kierunku lewą dłoń.- Daj mi ten pierścionek i niech mam to za sobą.
Kol posyła mi delikatny uśmiech, pierwszy odkąd go poznałam po czym ujmuje moją rękę w delikatny uścisk i wsuwa na mój palec serdeczny ładny pierścionek z niebieskim oczkiem. Przez moment się mu przyglądam i zauważam, że Kol również na niego patrzy, jakby wiele dla niego znaczył. Po jego wyrazie twarzy zdaję sobie sprawę, że wszystko co mi obiecał było kłamstwem. Załatwił mi przepustkę do świata i porzuci mnie na pastwę losu umywając ręce., a fakt ten wręcz mnie paraliżuje. Nadal nie mogę zrozumieć dlaczego zamiast pozbawić mnie życia zaciągnął mnie w to miejsce i postanowił mi pomóc. Z jego opowiadań wywnioskowałam, że nie należy do dobrych i współczujących, więc nie mogłam pojąć dlaczego był w porządku wobec mnie. Jakby był mi cokolwiek winny, a przecież do tej pory nie spotkaliśmy się ani razu. Podnoszę się z łóżka i wolno odsłaniam zasłony, a kiedy promienie słoneczne oblewają moje ciało nie czuję nic oprócz przyjemnego ciepła. Uśmiech mimowolnie wkrada się na moje usta, a ciało się rozluźnia. Kol nie kłamał, pierścień naprawdę działa.
- Co teraz?- pytam odwracjąc się na pięcie. Zamiast odpowiedzi dostaję widok pustego pokoju i delikatnie uchylonych drzwi.
Odszedł.

***
Kręci mi się w głowie, a moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa kiedy docieram do szosy i padam na rozgrzany asfalt czując nadchodzące mdłości. Moje dłonie, broda, szyja i ubranie są brudne od jeszcze ciepłej krwi, a gdzieś za mną słyszę odgłosy walczącego o życie leśniczego. Czy przeżyje? Nie dbam o to. Patrzę w bok i widzę jak czarne audi zatrzymuje się na poboczu i zza kierownicy wysiada drobna blondynka. Jest mniej więcej w moim wieku, a jej zielone oczy wydają się nienaturalnie duże kiedy pyta czy wszystko ze mną w porządku. Wyjmuje komórkę aby zadzwonić po policję, a ja zbieram wszystkie swoje siły i znajduję się tuż obok niej.
- Nigdy nie było lepiej- mówię łapiąc ją za włosy i ciągnąc w tył. Jej krzyk mnie nie powstrzymuje. Drugą rękę kładę na jej ramieniu i odchylając jej głowę wbijam kły w jej szyję zaspokajając palący głód, który zabrał mi resztki zdrowego myślenia i rozsądku. Jedyne czego potrzebuję i pragnę to krew i nie chcę już powstrzymywać żądzy mordu. Ciało blondynki pada u moich stóp a ja ocieram brodę i głęboko wzdycham.
Zza moich pleców nadjeżdża kolejny samochód.

***
Budzą mnie odgłosy kłótni gdzieś niedaleko. Damski głos góruje nad całą resztą, ale moje zdolności analityczne są nadal osłabione, więc jedyne co jestem w stanie wydedukować to, to że za moment moja głowa wybuchnie z nadmiaru myśli, które się w niej kłębią. Żałuję, że się obudziłam, chociaż w śnie paliły mnie wnętrzności, jakby ktoś przetaczał mi żar zamiast krwi. Chcę sięgnąć dłońmi do głowy aby zasłonić uszy i odkrywam, że jestem przykuta do fotela na wzór tego u dentysty. Moje myśli zaczynają trzeźwieć, a wzrok znów się wyostrza. Rozglądam się dookoła i widzę, że trójka osób, między którymi znajduje się Kol, w ogóle nie zwraca na mnie swojej uwagi. Próbuję coś powiedzieć, ale zaschło mi w gardle, a na dodatek czuję, że za każdym razem kiedy się poruszę pasy palą moją skórę jakby były rozgrzane do czerwoności. W ludzkim odruchu zaczynam się szamotać starając się przerwać tortury i wtedy je widzę- ogromne, błękitne tęczówki na wprost mojej twarzy.
Kol kładzie dłonie na moich nadgarstkach i zmusza mnie abym przestała się szarpać nadal nic nie mówiąc. Stojąca za jego plecami szatynka splata ramiona na klatce piersiowej i wywraca teatralnie oczami jakby właśnie zobaczyła coś niesamowicie zabawnego. No cóż, mi nie jest do śmiechu.
- Czego... wy... ode mnie...chcecie?- cedzę przez zaciśnięte zęby znów mocno się szamocząc.
- Uspokój się, nic ci tu nie grozi- oświadcza Kol, a ja piorunuję go wzrokiem.
- Jestem przywiązana do krzesła!- wrzeszczę, a on cofa się jakby w obawie, że coś mu zrobię. Patrzę na palące moje nadgarstki pasy i zauważam, że nie mam swojego pierścienia dnia. Mam napad paniki, w wyniku którego znów kręci mi się w głowie, a przed oczami widze mroczki. Obraz staje się niewyraźny, a głos Kola odbija się echem jakbyśmy znajdowali się  w ogromnej, pustej hali. Chcę aby przestał, aby przerwał ten koszmar. Chcę się, na litośc boską, w końcu obudzić!
Staram się najmocniej jak tylko mogę skupić na tym co widzę. Mrużę oczy, zaciskam palce na oparciach fotela i wychylam delikatnie głowę, a kiedy obraz wraca na swoje miejsce znów brakuje mi tlenu. Naprzeciwko mnie stoi mój narzeczony.
Jak wiele spraw jeszcze mnie przerazi? Czy któraś z nich w końcu doprowadzi mnie do rozwiązania tej zagadki? Z chwili na chwilę tracę ostatnie promyki nadziei. Myślę, że każdego dnia będzie spotykała mnie jakaś okropna rzecz, która wywierci w moim mózgu ogromną dziurę i sprawi, że już nigdy nie wrócę do siebie.
- Nienawidzę cię- szepczę kiedy dociera do mnie, że mężczyzna, którego kochałam jest sprawcą mojego cierpienia.
- Jak się czujesz, kochanie?- pyta, a ja zaciskam mocno powieki chcąc aby zniknął z mojego pola widzenia.
Ostatecznie wiem, że był najlepszym i jednocześnie najgorszym co mogło mnie spotkać w życiu i jeszcze nikogo nie nienawidziłam tak mocno jak jego.
Bradley nachyla się nade mną delikatnie i sprawia, że pasy unieruchamiające mnie zaciskają się jeszcze mocniej wokół moich rąk, a jego oddech otula moją twarz, ponieważ znajduje się zbyt blisko.
- Wszystko ci wyjaśnię- mruczy, a ja zbierając wszystkie siły jakie jeszcze posiadam otwieram oczy i rzucam mu przeciągłe spojrzenie.- W swoim czasie- dodaje, a ja piorunuję go wzrokiem i szarpię się z nadzieją, że uda mi się wyrwać z tego miejsca raz na zawsze.
- Wszystkiego najlepszego z okazji twoich pierwszych martwych walentynek, Lili- szepcze Bradley po czym posyłając mi zwyczajny uśmiech wycofuje się w cień. Nie wiedząc czemu nie chcę aby wrócił i wyjaśnił mi co się dzieje. Chcę aby zniknął i abym już nigdy nie musiała go oglądać. Chcę aby umarł.
Ratunku szukam w Kolu, który nieustępliwie mi się przygląda. Co widzę? Współczującego i bezradnego mężczyznę, który ubolewa nad moim położeniem.
Czy mu ufam?
To jedyna osoba, która wykazuje jakiekolwiek zainteresowanie moją wolą, więc tak, ufam mu.
- Niech to się skończy- szepczę patrząc w jego oczy.
- Skońćzy się- obiecuje po czym wychodzi zostawiając mnie samą z moimi kołaczącymi się myślami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon by Impressole