Opowiadanie nr 4

 Leżał przykryty ciemnozieloną kołdrą. Jedwabny materiał delikatnie otulał jego chore i zmęczone ciało. Nie słyszał nic prócz głośno tykającego zegara. Przymknął powieki utkwione dotąd w srebrnym suficie. I czekał.
Mijały sekundy… minuty… godziny…
Aż wreszcie do jego uszu dotarł stukot szpilek. Kochał ten dźwięk. Poruszała się z taką gracją i lekkością, że wydawało mu się to wręcz niewyobrażalne. Na jego blade usta mimowolnie wpłynął słaby uśmiech. Nie potrafił uwierzyć, że tak się zmieniła. Z cichej kujonki nie widzącej nic poza książkami – stała się szanowaną panią doktor pełną wdzięku i klasy. Kto wie? Pewnie gdyby był zdrowy, to już zabiegałby o jej względy, a piękna szatynka z czasem wylądowałaby w jego łóżku. Ironia sama pchała się na usta. Myślisz o Granger, matole – zganiał się.
Ciszę w pomieszczeniu zagłuszył zgrzyt otwieranych drzwi. Do bogato urządzonej sypialni weszła kobieta z marzeń chyba każdego faceta. Pierwsze co rzucało się w oczy to długie, zgrabne nogi odziane w niebotycznie wysokie szpilki. Wędrował wzrokiem w górę aż natrafił na czarną sukienkę, idealnie przylegającą do jej niesamowitego ciała. Materiał podkreślał zaokrąglone biodra i sporych rozmiarów piersi. Najdłużej zapatrzył się właśnie w dekolt, co chyba nie spodobało się szatynce, gdyż nie omieszkała przerwać jego fantazji.
- Dzień dobry, panie Malfoy. – wywrócił oczami na ten oficjalny zwrot.
- Cześć, Granger. – posłał w jej stronę ironiczny uśmiech na który nawet nie spojrzała, zajęta wyjmowaniem teczki z dużej czarnej torby.
Patrzył jak wyciąga plik dokumentów i marszczy nos. Wyprostowana niczym struna, podeszła do łóżka i przysiadła na jego krańcu. W skupieniu czekał aż kobieta poinformuje go o wynikach badań. Bał się tego co miał zaraz usłyszeć. Z postawy Granger nie umiał wiele wyczytać. Jej twarz nie wyrażała jakichkolwiek emocji.
- Pogorszyło się – powiedziała na jednym wdechu. Te dwa słowa wbiły się w jego czaszkę niczym tysiące sztyletów. Serce zabiło boleśnie w piersi, a z gardła wydobył się jęk rozpaczy.
- Ile mi zostało czasu? – spytał drżącym głosem i zaczął nerwowo skubać róg kołdry.
Hermiona westchnęła i posłała mu współczujące spojrzenie.
- Szacuje się, że jakieś siedem miesięcy…
~~*~~
Z każdym dniem czuł się coraz gorzej. Rak boleśnie wyniszczał jego organizm. Nie było dla niego żadnego ratunku. Stan blondyna, o ile to w ogóle możliwe, pogorszył się jeszcze bardziej z chwilą, gdy przeczytał o sobie w Proroku Codziennym. Rita Skeeter szukając taniej sensacji postanowiła okrutnie zabawić się jego kosztem.
Jak można się było spodziewać – od razu posypały się listy pełne współczucia. Rzecz jasna, nie wszystkie. Wśród stosu kopert znalazły się i takie, które swoją zawartością przypominały mężczyźnie o strasznej przeszłości. Wytykanie mu bycia śmierciożercą, szczególnie w takim momencie jego życia, nie dodawało mu otuchy. Prawdę mówiąc, to żaden list nie dodawał mu otuchy. Miał ochotę krzyczeć, gdy czytał te teksty typu: „Wszystko będzie dobrze”.
Hermiona cały czas była przy nim. Nie zrażały ją jego docinki, którymi obdarzał ją, gdy miał gorsze dni. Słuchała wytrwale i tylko kręciła głową ze zrezygnowaniem. Wcale nie musiała przy nim siedzieć i go niańczyć. Zakres jej obowiązków tego nie obejmował. Była tylko jego lekarzem prowadzącym. Dlaczego więc przychodziła do niego codziennie? Wstyd się przyznać, ale pannie Granger chyba zaczęło zależeć na tym podłym arystokracie. Poświęcała swój cały wolny czas dla tego blond kretyna, a nie usłyszała nawet głupiego podziękowania.                                                                                                                                                               
W głowie szatynki panował totalny chaos. Wiedziała, że żadne lekarstwo nie uratuje blondyna. Zrobić to mogła tylko ona. Ale jak? Jak ma wbić kły w szyję tego biednego chłopaka i zadać mu ból nie do opisania?
Po jej plecach przechodzą ciarki, gdy wraca wspomnieniami do tej tragicznej nocy, podczas której została przemieniona w wampira. Dochodziła do siebie bardzo długo. Przez pierwsze miesiące unikała ludzi jak tylko mogła. Nie dlatego, iż obawiała się ataku ze swojej strony. Z tym akurat nie miała najmniejszego problemu. Pożądała krwi – to prawda – ale nie do tego stopnia, by w przypływie żądzy rzucić się na bezbronnego człowieka. Bała się, że ktoś w jakiś niewytłumaczalny sposób mógłby zauważyć jej odmienność. I choć wampiry, wbrew pozorom, nie różnią się zbytnio od ludzkiej rasy, to i tak w pannie Granger pozostawał lęk.
Wracając do Dracona – dwudziestolatek stopniowo popadał w depresję. Uważał, że nie ma już po co żyć. Jego rodzice gniją w Azkabanie i raczej już z niego nie wyjdą. Najlepszy kumpel, Blaise Zabini, szlaja się po świecie ze świeżo upieczoną żoną. Właśnie. Żona. Na samo to słowo, w jego głowie pojawiał się obraz Granger. Serce boleśnie ściskało mu się w piersi. On nigdy nie będzie miał żony ani dzieci. Cóż za ironia. Zawsze myślał, że będzie wiecznym kawalerem z gorącymi panienkami u boku, a teraz, gdy umiera, zaczął marzyć o rodzinie.
Sam nie wiedział co pchnęło go do tego, by podciąć sobie żyły. Może widok szklanki, która niefortunnie spadła na podłogę, gdy wyciągnął po nią rękę. Jak w amoku podniósł największy odłamek szkła. Przyglądał mu się przez chwilę, podczas gdy w jego głowie toczyła się istna walka.
I tak umrzesz. Co za różnica, czy teraz, czy za kilka miesięcy?
Ostatecznie zagłębił odłamek w nadgarstku. Patrzył na wypływającą strumieniami krew. Delektował się bólem, który pozwalał mu zapomnieć o koszmarnej rzeczywistości. Jego głowa opadła na poduszkę, a mętny wzrok śledził poczynania spływającej krwi. Szkarłatna ciecz już zdążyła zabrudzić drogą jedwabną pościel. Był tak zapatrzony, że nawet nie dostrzegł drobnej brązowowłosej osóbki stojącej w drzwiach.
- Malfoy, coś ty zrobił? – spytała nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Kuszący zapach krwi rozprzestrzenił się docierając do jej nozdrzy.
Przeniósł wzrok na nią, a dokładniej na jej szkarłatne tęczówki. W jednej chwili, jak za strzałą Amora, oboje zrozumieli, że są w sobie szaleńczo zakochani. Mijały sekundy, a blondyn z powodu braku krwi – stawał się coraz słabszy.
- Uratuj mnie, Granger – wyszeptał tylko. Zrozumiał, że wcale nie chce umierać, a jakieś dziwne przeczucie mówiło mu, że ma szanse na normalne życie. Bez choroby. Niczego nie rozumiał, ale poddał się temu co podpowiadało mu serce.
Hermionie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Dziewczyna zwinnym i szybkim ruchem znalazła się przy Draconie i podtrzymywała jego rękę, by po niecałej sekundzie zatopić w niej kły. Uparcie ignorowała myśli o przepysznym smaku krwi ludzkiej, tak różnej od zwierzęcej, którą dotąd się żywiła. Teraz liczyło się tylko to by uratować ukochanego i pozwolić mu już na zawsze być niej.
~~*~~
Stała przy wielkim oknie i wpatrywała się w gwiazdy. Czekała aż blondyn się obudzi. Nachodziły ją złe przeczucia, że być może zrobiła coś nie tak jak trzeba. Dochodziła północ, a chłopak od kilku godzin leżał bez życia.
- Hermiono…–  błyskawicznie odwróciła głowę w stronę aksamitnego dźwięku.
Draco podpierał się na łokciach i patrzył na nią z lekkim uśmiechem. Nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jest wolny od choroby, a na dodatek stał się wampirem. Jak to możliwe?
Wszelkie myśli uleciały z jego głowy, gdy ukochana z gracją usiadła na skraju łóżka. Tak pięknie wyglądała w blasku Księżyca, który tworzył poświatę padającą na szatynkę. Uniósł dłoń, która leniwie założyła jej kosmyk włosów za ucho. Cały czas wpatrywał się w jej kuszące usta, których tak bardzo chciał skosztować. Już miał to zrobić, gdy…
~~*~~
Zlany potem podniósł się do pozycji siedzącej. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu, które było jego hogwarckim dormitorium. Serce biło mu w piersi szaleńczym rytmem, a oddech zdawał się być przeraźliwie ciężki.
- Cholera. Serce? Oddech? – nic z tego nie rozumiał. Przecież wampirom nie bije serce. Oni nie oddychają. I skąd on się wziął w Hogwarcie?
Drżącą, z nadmiaru emocji, ręką chwycił różdżkę i wyszeptał Lumos. Ciemność panująca dotąd w pokoju, została zastąpiona przyjemnym blaskiem bijącym z końca magicznego patyka. Draco próbując uspokoić oddech, spojrzał na szafkę gdzie spoczywał mały zegar. Wskazywał parę minut po północy.
- Opanuj się. To tylko głupi sen, Malfoy.– szeptał.
Utwierdził go w tym magiczny kalendarzyk stojący nieopodal zegara. Data: 25 czerwca 1999 roku. Dziś kończy ostatni rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. To ostatnia noc w tym miejscu. Kątem oka spojrzał na spakowany kufer leżący w rogu sypialni. Tak. To koniec jego przygody w Hogwarcie.
I tak Draco Malfoy żył w przekonaniu, że to tylko głupi, nic nie znaczący sen. Nie spodziewał się, że choroba złapie go w swoje sidła, a jedyną osobą, która będzie w stanie go uratować jest właśnie Hermiona Granger.
Gdyby tylko spojrzał wtedy w pociągu na jej szyję, to bez problemu dostrzegłby dwie maleńkie, ledwie widoczne kropki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon by Impressole